allianzlogo policja2016

alianz emeryt 2016

pzu policja 2015

pzu logo emeryt2015

warmia mazury 200

AP BEZUKOLO 1 2 ap 002

benjamin

bartus baner

pom bartek

Pomóż Oliwii

Historia Związku Zawodowego Policjantów

Historia kołem się toczy

   Gdy 62 lata później, w innych warunkach ustrojowych, milicjanci ludowego państwa podjęli próbę utworzenia związku zawodowego, znów nie tylko nie znaleźli zrozumienia w samym resorcie spraw wewnętrznych, ale także żadnego wsparcia ze strony władz państwowych. Mieli znacznie mniej szczęścia aniżeli ich poprzednicy, bowiem zostali brutalnie spacyfikowani a liderzy związkowi wyrzuceni ze służby. Ta historia jednak, choćby na kontekst polityczny i żywą wciąż pamięć, bo uczestnicy wydarzeń z 1981 r. są wciąż obecni wśród nas, uczestniczą z różnym skutkiem w życiu publicznym, zasługuje na przypomnienie.

   Mimo upływu lat Polacy wciąż żyją wspomnieniem „Solidarności” z lat 1980-1981. Ten gigantyczny wówczas ruch społeczny rozbudził nadzieje na przezwyciężenie marazmu w państwie, poprawę warunków pracy i życia milionów obywateli, przede wszystkim na współudział w decydowaniu o losach kraju. Niewątpliwie pojawiały się ambicje polityczne, ale dominowało poczucie realizmu i przekonanie o osiąganiu celów w sposób nierewolucyjny. W takim kontekście zrodziła się wśród funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej myśl o włączeniu się w nurt przemian, a jej głównym przejawem było upomnienie się o godność i poszanowanie praw milicjantów, dążenie do poprawy warunków służby i życia osobistego każdego z nich i ich rodzin. Za najwłaściwszą drogę realizacji swych postulatów uznali utworzenie związku zawodowego.

   Do dziś toczą się spory, komu przyznać pierwszeństwo – czy to z Krościenka-Szczawnicy wyszedł pierwszy sygnał, czy jednostek z Pomorza, czy z południa Polski, czy może z samego centrum kraju. To ważne dla skrupulatnych historyków i żałować należy, że do dziś historia tego czasu w jakiejś poważnej monografii się nie zmaterializowała. Niezależnie od nasilających się dyskusji już jesienią 1980 r. na forum organizacji partyjnych, detonatorem wydarzeń, które poruszyły funkcjonariuszy były wydarzenia w Otwocku. Tłum oblegający przez wiele godzin posterunek na dworcu kolejowym uniemożliwiał wyjście milicjantom, a kiedy doszło do podpalenia budynku ich życie znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Pomoc nadeszła z najmniej spodziewanej strony, z opozycji i osobiście ówczesnego wroga nr 1 władzy – Adama Michnika. Tłum odstąpił, milicjanci zostali uwolnieni. To wydarzenie spowodowało, że milicjanci w całej Polsce po raz pierwszy poczuli się fizycznie zagrożeni.  

   W chwilę potem, 1 maja 1981 r. w Szopienicach aresztowano dzielnicowego. Zarzucono mu niedopełnienie obowiązków służbowych, w wyniku czego w areszcie zmarł zatrzymany, awanturujący się wcześniej górnik. W opinii milicjantów st. sierż. H. Sepielak nie był winien i stał się obiektem nagonki nie tylko na niego, ale na całą formację, tymczasem ku zaskoczeniu funkcjonariuszy władze resortu „ugięły się” i nie wykazywały woli przeciwstawienia się fali narastającej krytyki pod ich adresem. Do komisariatu przyjechał zastępca komendanta głównego MO i komendant wojewódzki w Katowicach, ale do zażegnania incydentu nie doszło, natomiast gen. J. Beim otrzymał listę 17. postulatów, wśród których na pozycji 11. znalazło się sformułowanie: „Zastrzegamy prawo do utworzenia związku zawodowego funkcjonariuszy”. Zagrożono strajkiem okupacyjnym, rozstukały się dalekopisy, wrzenie ogarnęło wszystkie jednostki MO w Polsce.

   25 maja w komendzie dzielnicowej w Nowej Hucie zawiązał się Tymczasowy Komitet Założycielski Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO województwa krakowskiego, którego liderzy mieli odegrać jedną z najważniejszych ról w kształtującym się ruchu związkowym. Następnego dnia komitet założycielski powstał w Batalionie Pogotowia Komendy Stołecznej MO i to Warszawa stała się centrum nadchodzących wydarzeń.

   1 czerwca 1981 r. ponad stu przedstawicieli jednostek zgromadziło się w Katowicach, około tysiąca funkcjonariuszy zjechało na ul. Stalingradzką w Warszawie. Zaczęli tworzyć historię – I Zjazd otworzył Ireneusz Sierański, zaraz potem zdecydowano o utworzeniu Komitetu Założycielskiego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO o zasięgu ogólnokrajowym. W skład Prezydium weszli przedstawiciele 35. delegacji wojewódzkich oraz przybyli z Katowic delegaci, funkcję przewodniczącego powierzono porucznikowi Wiktorowi Mikusińskiemu z Warszawy, jego zastępcami zostali Kazimierz Kolinka z Łodzi i Edward Szybka z Krakowa.

   Efektem I Zjazdu było przyjęcie statutu, który ostatecznie 10 czerwca złożono w sądzie wojewódzkim, a także wniosku o uwzględnienie faktu powstania związku w MO w tworzonej w Sejmie ustawie o związkach zawodowych. Bez wątpienia najważniejszym rezultatem było podjęcie rozmów z kierownictwem MSW jeszcze w nocy z 1. na 2. czerwca, a w konsekwencji ustalenie spotkania z tzw. komisją Kiszczaka (przyszłym wówczas ministrem spraw wewnętrznych) i prowadzenie dialogu merytorycznego nt. problemów wniesionych przez liderów związku zawodowego.

   Rozmowy toczyły się w siedzibie wojskowej służbie wewnętrznej, co samo w sobie nie tworzyło komfortowej sytuacji dla strony związkowej. Kluczowy dla przyszłości okazał się protokół ustaleń z rozmów przeprowadzonych w dniach 2 i 5 czerwca, a w nim stwierdzenie, że „W organach MO i SB nie mogą być tworzone związki zawodowe...”, a także, że „zostaną powołane w tym resorcie organy przedstawicielskie, których nazwa zostanie ostatecznie ustalona w dokumentach powołujących te organy”. Pod protokołem widnieją podpisy przewodniczących delegacji, wśród nich Czesława Kiszczaka  i Wiktora Mikusinskiego. 

   Dla niektórych to była „klęska”, dla wielu „zdrada”. To drugie funkcjonuje do dzisiaj i dzieli nie tylko byłych milicjantów, ale najbardziej samych uczestników tych rozmów. Określenie tych ustaleń mianem „kompromisu”, jak podkreśla konsekwentnie do dzisiaj jeden z głównych uczestników rozmów, spotyka się ze sprzeciwem większość pozostałych sygnatariuszy. Racjonalne wydaje się przyjęcie tezy, że była to ze strony związkowej próba ratowania dialogu, ale też samych siebie przed konsekwencjami służbowymi, które wydawały się już nie do uniknięcia. Ostatecznie o dalszym losie podpisanego porozumienia i dalszego dialogu z komisją rządową miały zadecydować władze Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO.

   Trudno jednoznacznie stwierdzić, na ile związkowcy zdawali sobie sprawę, co w tym czasie robiło kierownictwo MSW i KG MO, w każdym razie już od 28 maja konsultowało z wojewódzkimi jednostkami MO projekt rad milicyjnych, słało do komendantów ponaglenia w sprawie wzmożenia presji na podległych funkcjonariuszy dla poparcia tego projektu. Nie ulega też wątpliwości, w świetle poznanych w latach późniejszych dokumentów, że kierownictwo MSW niemal od początku zdeterminowane było do uśmierzenia „buntu” za wszelką cenę. I tak się stało.

   Na dzień 9. czerwca 1981 r., w którym miała się odbyć druga część zjazdu, zarządzony został stan podwyższonej gotowości, delegatom utrudniano opuszczenie jednostek i dostanie się na ul. Stalingradzką (tego dnia Batalion Patrolowy został rozwiązany). Efekt był łatwy do przewidzenia, gdy jedni byli nieprzejednani i parli do konfrontacji, inni rejterowali, wśród nich dotychczasowy przewodniczący Wiktor Mikusiński. Nowym przewodniczącym został Ireneusz Sierański (szerzej. P. Ostaszewski w:   www.gazeta.policja.pl. Ostatecznie decyzja o strajku generalnym została zaniechana. Rozjeżdżający się do swoich siedzib delegaci w większości mieli świadomość przegranej „sprawy”. Jeszcze w czerwcu na polecenie centrali MSW komendanci wojewódzcy MO rozpoczęli rozmowy z najaktywniejszymi związkowcami, w rezultacie blisko stu zostało zwolnionych, wielu podpisało „lojalki”, pozostali w służbie funkcjonariusze zaniechali jakiejkolwiek działalności.

   25 września 1981 r. odbył się ostatni akord związkowego działania, tego dnia sąd wojewódzki miał zdecydować o rejestracji ZZ FMO. W obecności kilkudziesięciu byłych milicjantów (porucznik K. Kolinka w mundurze) sąd postanowił o zawieszeniu postępowania rejestracyjnego do czasu wyjaśnienia wątpliwości prawnych. Związkowi liderzy udali się do pobliskiej Hali Gwardii, którą – po pertraktacjach z dowódcą ZOMO – ostatecznie opuścili i udali się do warszawskiej siedziby „Solidarności”.

   Zwolnieni działacze związkowi nie rezygnowali, uzyskali wsparcie „Solidarności”, złożyli wieniec pod pomnikiem Poległych Stoczniowców, podczas I Zjazdu w hali Olivii owacyjnie przyjęto wystąpienie jednego z liderów b. Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO Zbigniewa Żmudziaka, spotykano się z Lechem Wałęsą i innymi działaczami. Uczestnicząc w obradach Krajowej Komisji Wykonawczej „Solidarności” (11 – 12 grudnia 1981 r.) mieli poczucie silnego poparcia i identyfikacji z ogromnym ruchem społecznym, część z nich udała się do stoczni szczecińskiej, gdzie wsparła protestem głodowym strajk stoczniowców. Do legendy przeszedł Julian Sekuła, który stając odważnie naprzeciw jednostkom ZOMO, mającym zgodnie z rozkazami Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego spacyfikować stocznię, i przedstawiając się jako były milicjant i związkowiec zapobiegł rozlewowi krwi.

   W stanie wojennym internowano ok. 30. funkcjonariuszy, kilku skazano za działalność, a innych szykanowano i utrudniano życie. Niektórzy zdecydowali się na opuszczenie kraju. Tak zakończył się najbardziej heroiczny zryw milicjantów. Wydawało się wtedy, że dramaty, jakich doświadczyli związkowcy, na lata złamią ducha, a myśl o związkach zawodowych już się nie odrodzi.

  Po spacyfikowaniu ruchu związkowego, kierownictwo resortu spraw wewnętrznych powołało Służbę Polityczno-Wychowawczą, której powierzono troskę o właściwy poziom moralno-etyczny funkcjonariuszy. W ramach tej troski postanowiono zrealizować projekt rad milicyjnych z maja 1981 r. Ponieważ intensywna praca wychowawcza spowodowała, iż funkcjonariusze bez szemrania przyjęli ów pomysł, uchwałą Rady Ministrów wprowadzono Rady Funkcjonariuszy. Kierownictwa służbowe i partyjne każdego szczebla organizacyjnego prześcigały się wręcz w tworzeniu w swoich jednostkach tychże rad. Nad wszystkim czuwał pełnomocnik ministra ds. rad funkcjonariuszy. Pierwsze powstały już w grudniu 1981 r.

   Po blisko 10. latach niejeden dworował sobie z tego resortowego „podarunku”, ale zdecydowana większość ówczesnych funkcjonariuszy doceniła działalność rad. To prawda, zajmowały się głównie sprawami socjalnymi, organizacją wypoczynku dla dzieci i młodzieży, a nawet zaopatrzeniem funkcjonariuszy w deficytowe artykuły pierwszej potrzeby, ale pomysłowość, energia i swego rodzaju tupet wielu działaczy w zaspokajaniu potrzeb zyskiwał im poklask i uznanie. Z czasem także respekt ze strony kierownictwa służbowego.

    Szczególnie dynamiczna działalność cechowała radę w MSW, która zyskawszy zaufanie i poparcie ministra Kiszczaka skutecznie zmuszała służby logistyczne do działania na rzecz poprawy warunków pracy, zdrowia i wypoczynku funkcjonariuszy. Podobnie było w jednostkach terenowych. Gdy przyszedł pamiętny rok 1989, a potem następny, większość związkowców szczyciła się stażem i doświadczeniem wyniesionym z rad funkcjonariuszy. Gdy w styczniu 1990 r. w Kiekrzu decydowano, którzy delegaci z jednostek mają prawo uczestniczyć w I krajowym zjeździe związku zawodowego policjantów, przewodnicząca rad funkcjonariuszy z MSW taki mandat otrzymała (odmówiła jednak jego przyjęcia na znak solidarności z tymi, którzy tego „przywileju” nie otrzymali). Po latach pierwszy w nowej rzeczywistości politycznej Komendant Główny Policji Leszek Lamparski napisał w swej książce „Policja bez tajemnic”: - Kiedy opadły emocje, kiedy można już oceniać niektórych liderów związkowych za to co zrobili dla ludzi i za to, ile skorzystali sami pnąc się po grzbietach wyborców, znalazłoby się i kilka ciepłych słów pod adresem starych rad...