Jakiś czas temu na stronie białostockiego Zarządu Wojewódzkiego ukazał się dość zabawny felieton relacjonujący przebieg Krajowego Zjazdu Delegatów. Zaprezentowane tam poglądy oraz nienaganny warsztat pisarski do złudzenia przypominają pióro Tomasza Krzemieńskiego. Autora, który ostatnimi czasy skłania się ku twórczości pod tak zwaną przykrywką. Wszystko jedno jaką. Do niedawna funkcję parawanu pełniło Biuro Prasowe ZG, teraz – Biuro Prasowe ZW w Białymstoku. W taki sposób łatwiej uniknąć oskarżeń o hipokryzję i cynizm.
Nowy białostocki felietonista bezpardonowo rozprawia się zarówno z tymi, co wygrali, jak i z tymi, którzy takiego wyboru dokonali, nie doceniając szlachetności i oddania poprzedniej ekipy. Nowemu rozdaniu zarzuca radykalizm, a delegatów (przynajmniej tych, co postawili na Jankowskiego) podejrzewa o „przytłumienie zdrowego rozsądku spowodowane euforią zwycięstwa” i oskarża o brak kultury osobistej. Tym zaś, co przesądzili o wyniku wyborów wypomina sprzedajność i brak lojalności.
Filozofia Kalego
Pisanie pod przykrywką zapewnia swobodę robienia tego, czego wcześniej nawet osobiście się nie akceptowało. Gdy na jednym z posiedzeń Zarządu Głównego nazwałem kolegę Tomasza sprzedawczykiem, poczuł się na tyle dotknięty, że sprawa od razu trafiła do sądu. Jego oburzenie podzielił Zarząd Główny i – podobnie, jak w przypadku uczynków popełnionych wspólnie z Andrzejem Szarym – postanowił z własnych środków sfinansować koszty powództwa i sowicie opłacić pełnomocnika. Trudno zgadnąć, co wpłynęło na niezachwianą postawę moralną naszego dzielnego felietonisty, że z taką łatwością zarzuca swoim niedawnym kolegom, że sprzedali się „za obietnicę pozostania przy żłobie” i „zapomnieli o wcześniejszych deklaracjach, lojalności, zwykłej ludzkiej przyzwoitości, która powinna cechować każdego policjanta”. Ciekawe, czym się różni mój „sprzedawczyk” od „sprzedajności”, o którą oskarża kolega Tomasz?
Gołąbek pokoju
Józefa Partykę, w białostockim felietonie zaprezentowano jako żywy symbol pokoju. Autorowi umknął jednak pewien drobny szczególik lub też celowo pominął fakt, że ten, który w swoim expose zapowiadał „misję pojednania wszystkich związkowców w kraju oraz zasypanie wszelkich dotychczasowych podziałów”, przez całe cztery lata sam tworzył podziały, zwalczając tych, którzy nie akceptowali podporządkowywania Związku partykularnym interesom. Jak dalece musi być posunięta hipokryzja, aby o głównym sprawcy rozłamu pisać, jak o gołąbku pokoju niosącym oliwną gałązkę „pojednania i wzajemnego wybaczenia, koniecznych zmian oraz kontynuowania stanowczej walki o godność należną naszej formacji oraz ustawowe uprawnienia wszystkich funkcjonariuszy skupionych pod szyldem Policja.” Białostocki felietonista ubolewa w dodatku, że zapewnienia Józefa Partyki „nie przekonały wszystkich reprezentantów naszego środowiska”. Aż boję się zgadywać, co trzeba sądzić o sprawności intelektualnej delegatów, aby oczekiwać, iż mogliby uwierzyć w tego typu niedorzeczności.
Radykałowie versus skuteczni pragmatycy
„Nowa zmiana” to zdaniem felietonisty radykałowie, czyli według definicji osoby o skrajnych poglądach i metodach działania, niezdolne do kompromisu. Już na początku Zjazdu autor przeczuwał, „że radykalna zmiana jest nieuchronna”. Takie przewidywania nie były zbyt trudne, zwłaszcza że przy poprzednikach nawet Mahatma Gandhi mógłby uchodzić za radykała. Nie chodzi bynajmniej o to, co działo się wewnątrz organizacji, ale o to w jaki sposób jej interesy reprezentowano wobec kierownictwa służbowego i kierownictwa resortu. Naczelnym założeniem polityki realizowanej przez „Wielką Trójcę Związku” było utrzymanie dobrych relacji ze stroną służbową i rządową. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie robiono tego za wszelką cenę. Niejednokrotnie kosztem policjantów i suwerenności Związku. W wielu bardzo istotnych dla środowiska sprawach Związek pozostawał kompletnie bierny, nie wyrażał nawet stanowisk, aby nie narażać się kolejnym komendantom głównym bądź ministrom. Ani razu nie zdarzyło się tak, aby bez nacisku opozycji podjęto działania, które nawet potencjalnie mogły rozgniewać Komendanta Głównego Policji albo Ministra. Jeśli już takie działania podejmowano, były one spóźnione albo na tyle niezauważalne, aby odnieść skutek. Obstrukcję w działaniu i grę pozorów posunięto do tego stopnia, że pojawiające się w to miejsce oddolne inicjatywy protestacyjne Zarząd Główny torpedował wspólnie z Komendantem Głównym Policji lub z Ministrem. Witryna internetowa Zarządu Głównego bardziej przypominała tubę propagandową strony służbowej i rządowej niż organizacji walczącej o prawa policjantów. Gdy sytuacja wymagała protestów, władze związkowe eksponowały osiągnięcia Komendanta Głównego i epatowały szumnymi planami MSW, z których w praktyce niewiele wychodziło.
Za przykład klasycznej manipulacji niech posłuży to, co o sukcesach poprzedniej ekipy napisano w samym felietonie. Otóż, podpisane z Komendantem Działoszyńskim porozumienie uznano za wielki sukces i za sprawę nie mającą precedensu. Trudno którekolwiek z tych stwierdzeń uznać za prawdziwe. Oprócz bowiem udziału związkowców w nieistniejących już dziś komisjach konkursowych na stanowiska kierownicze w Policji, Porozumienie to nie tylko nie dawało Związkowi żadnych dodatkowych kompetencji, ale te kompetencje wręcz ograniczało. W tak istotnej sprawie, jak chociażby podział środków z niepełnego zatrudnienia, prawo do „uzgodnień” zredukowano do poziomu „konsultacji”. Jeśli zaś idzie o sam „precedens”, to w przeszłości Zarząd Główny podpisywał porozumienia kilkukrotnie. Po raz ostatni z Komendantem Matejukiem. Porozumienia te regulowały różne obszary współpracy: od spraw finansowych po kwatery wykorzystywane przez Zarząd Główny.
W kategoriach „sukcesu i korzyści” felietonista opisuje dodatek stażowy i program modernizacji. Aby przekonać się o prawdziwości tego sukcesu wystarczy przypomnieć sobie, jak brzmiały stanowiska Związku na otwarcie negocjacji. W obydwu przypadkach Zarząd Główny oczekiwał, że policjanci potraktowani zostaną przynajmniej tak samo jak żołnierze. Tak się niestety nie stało. Dodatek stażowy żołnierza zawodowego już na starcie okazał się wyższy o 300 zł od policyjnego. Natomiast w trakcie konstruowania programu modernizacji Zarząd Główny chciał, aby poziom wzrostu uposażeń był przynajmniej taki, jak w programie z roku 2007, którego budżet był przecież o 300 mln zł mniejszy, a także żeby nakłady miały swoje zabezpieczenie w ustawie budżetowej, a nie w rezerwie uzależnionej od koniunktury gospodarczo-finansowej państwa. W rezultacie negocjacji okazało się, że łączna kwota podwyżki (około 600 zł brutto) będzie o połowę niższa aniżeli w poprzednim programie. Poza tym, w porównaniu do żołnierzy, policjantów upokorzono dając im podwyżkę niższą o 130 zł. Wbrew temu, co wypisuje białostocki felietonista, nie mamy na dzień dzisiejszy żadnej gwarancji, że podwyżka będzie jednakowa dla wszystkich.
Równie nieuzasadnione jest pisanie w kategoriach sukcesu o nowelizacji L-4, czy art. 15a ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym. Według felietonisty, poprzednia ekipa „stoczyła kilkuletnią batalię z patologiczną ustawą o L-4”. Śmiech ogarnia, kiedy się czyta, że wynikiem tej „batalii” jest… „deklaracja ministerstwa o szybkim wprowadzeniu 30 dni pełnopłatnego zwolnienia lekarskiego w ciągu roku.” Równie śmieszna jest bajka o rozpoczęciu wspólnych prac ministerialno-związkowych dotyczących zmian niekorzystnych zapisów art. 15a. I to ma być sukces, Panowie?! Na temat numeru z „ucieczką do przodu” w sprawie dezubekizacji w warunkach, kiedy szansa poprzedniej ekipy na reelekcję było już pogrzebana, nie warto się rozpisywać, bo to sztuczka stara jak świat.
Brak uchwały programowej
Warto porównać treść kilkunastu uchwał VII Zjazdu, o których wspomina sam autor felietonu, z uchwałą programową VI Zjazdu. Oprócz kilku frazesów i powtórzeń tego, co i tak zapisane jest w Statucie, wielkich rewelacji w starej uchwale programowej nie było. Jeszcze gorzej to wygląda, gdy zestawimy tamte postanowienia programowe z tym, w jaki sposób zostały one zrealizowane. Te kilkanaście uchwał, które przyjął VII Krajowy Zjazd Delegatów, i bez ogólnej uchwały programowej mają moc wiążącą. Co zaś do braku takiej ogólnej uchwały, pretensje należy kierować do władz Zjazdu. A o ile mnie pamięć nie myli, przewodniczącym najwyższego organu Związku był sam autor felietonu, który zamiast czynić zarzuty nowemu kierownictwu ZG, sam powinien uderzyć się w pierś. A jeśli nie w swoją, to w pierś Pani przewodniczącej Komisji Uchwał i Wniosków, bo to właśnie ta Komisja przedkłada do głosowania treść uchwały programowej.
Standing ovation nie było
Felieton dwa razy odnosi się do Grzegorza Nemsa. Pierwsza wzmianka, że (on – wielki mąż stanu) wspaniałomyślnie nie kandydował na przewodniczącego, a druga – że mu nie podziękowano za VI kadencję, okazując w ten sposób brak kultury osobistej.
Nie kandydował, bo po prostu nie miał żadnych szans. Stracił poparcie nawet u siebie w Radomiu. Jego Zarząd Wojewódzki nie dał mu też oddelegowania. Szansę na jego reelekcję podobnie ocenili aktywiści ze starej ekipy. Przede wszystkim Krzysztof Wierzbicki – jeden z „Wielkiej Trójki” i główny zapiewajło na kilku nieformalnych naradach poprzedzających Krajowy Zjazd Delegatów. Koledzy Grzegorza dobrze wiedzieli, że jest on zbyt skompromitowany, aby wygrać po raz drugi. To głównie z nim kojarzono brak sukcesów i demolkę wewnątrz Związku. Prawdopodobnie uznano też, że wszystko co mógł uzyskać dzięki działalności związkowej – już uzyskał. To dlatego w nowe opakowanie postanowiono przyodziać Józefa Partykę. Na szczęście Krajowy Zjazd nie dał się na to nabrać, więc należy się z tego cieszyć, a nie ubolewać. Nie ma też za co dziękować. Związek, po czterech latach rządów „Wielkiej Trójcy”, przypomina raczej mityczną stajnię Augiasza. Czy właśnie za to delegaci mieli dziękować Grzegorzowi na stojąco?
Sławomir Koniuszy