Piotr Halicki: Nowy komendant główny zaczyna rządy od "obsmarowania" poprzedników, odwołania zarządu Biura Spraw Wewnętrznych i wielu komendantów, w tym uznanych i zasłużonych. W odwecie zostaje zmuszony do złożenia dymisji po dwóch miesiącach, poprzez atak i prowokację – jak sam twierdzi - ze strony innych funkcjonariuszy. Czy możemy już mówić o głębokim kryzysie w polskiej policji?
Antoni Duda: Tak. Powiem więcej - ten poważny kryzys trwa już od wielu lat. Jako przewodniczący NSZZ Policjantów wielokrotnie występowałem do kolejnych ministrów, domagając się audytu Biura Spraw Wewnętrznych KGP, a wcześniej Zarządu Spraw Wewnętrznych, po kolejnych wpadkach tej formacji. Od 2000 roku, przez kolejne lata, rozbudowało się ono do niebotycznych rozmiarów, włącznie z własną techniką operacyjną. To, co działo się w restauracji u Sowy, to też było częściowo ich dziełem, jak się dzisiaj dowiadujemy. I zaraz pewnie wyjdą na światło dzienne nowe szczegóły ich bezprawnych działań. Jednak odmawiano nam takiego audytu, mimo że powoływaliśmy się na rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Mimo że dotyczyło to spraw prowadzonych operacyjnie przez BSW, w których dochodziło do samobójstw funkcjonariuszy, złamania życia ich rodzinom, a potem okazywało się, że byli niewinni. Tak naprawdę do dziś nikt nie przedstawił takiego audytu dotyczącego spraw prowadzonych przez BSW. Teraz mamy tego efekty.
Czyli to wierzchołek góry lodowej? Do tej pory jednak nie było to aż tak widoczne.
Można powiedzieć, że teraz mamy szczyt tego kryzysu, który rzeczywiście do tej pory nie był aż tak widoczny w mediach. Natomiast wielokrotnie już toczyły się sprawy, w których funkcjonariusze BSW przekraczali swoje uprawnienia, w których były areszty i spektakularne zatrzymania na klatkach schodowych, nieraz w małych miejscowościach, gdzie później taki funkcjonariusz był już spalony, nawet, jak okazywało się później, że był niewinny. Dzisiaj widzimy tego efekty i to na przykładzie najważniejszego w policji człowieka, czyli komendanta głównego. Minister powinien to wreszcie przeciąć.
W jaki sposób?
Formacja BSW powinna być rozgoniona do jednostek roboczych. Komisariaty i komendy czekają na takich specjalistów. Tam nabraliby trochę doświadczenia, praktyki w terenie, a jednocześnie pokory. W ich miejsce należy powołać zupełnie nową formację, z nowymi ludźmi, ale na pewno nie w takim wymiarze i nie z takim zakresem pracy operacyjnej, jak obecnie. Bo tak naprawdę ważną częścią zadań BSW powinna być ochrona policjantów, m.in. przed pomówieniami ze strony grup przestępczych. Tej ochrony od wielu lat nie widzimy i przez wiele lat domagaliśmy się jej. Jest tylko "rozpracowywanie" funkcjonariuszy i chwalenie się, ilu to policjantów wsadziliśmy za kratki. Tymczasem jakby prześledzić ich procesy, to okaże się, że tylko znikomy procent zarzutów się utrzymał w sądzie, mimo całego spektrum narzędzi - techniki operacyjnej, podsłuchów, monitorowania przepływów na kontach, kartach, na wszystkich nośnikach elektronicznych. Powiedzmy szczerze: to, co teraz wniosła ta nowa, budząca kontrowersje, ustawa o służbach - oni już od dawna mają i stosują.
Czy to oznacza, że do tej pory działali nielegalnie?
Bywało to tak, że np. na początku prowadzili różne czynności niezgodnie z prawem, a jeżeli coś się potwierdzało, to wtedy zaczynali już oficjalną drogą działać i zaczynały się formalne uzgodnienia z prokuratorem. Jestem przekonany, że ten dzisiejszy kryzys jest wywołany właśnie przez tę formację.
To wróćmy do Zbigniewa Maja, byłego już komendanta głównego. Jeden z funkcjonariuszy stwierdził wczoraj w rozmowie z nami, że musiał on podać się do dymisji, bo zadarł z "zakonem" – jak ponoć nazywane jest BSW w środowisku policyjnym. Zgadza się pan z tym?
Rzeczywiście, w środowisku policyjnym często pojawia się "zakon" jako określenie BSW. Na dodatek jest to "zakon" bez kontroli. I rzeczywiście wygląda na to, że były komendant jest ofiarą tego braku kontroli.
To jak to jest: Zbigniew Maj jest właściwie ofiarą czy właśnie stroną atakującą? Wszak to on rozpoczął walkę z BSW, odwołując jego szefostwo.
Powiedziałbym tak: jest ofiarą na własne życzenie. Jak zaczął ten kabaret z pokazywaniem pomieszczeń komendanta, to tak samo skończył. To był cyrk, szopka, która tak naprawdę nie przyniosła mu ani chluby, ani godności. Został wystawiony, jak dzieciak, na pośmiewisko. Nie tylko w środowisku policji, ale też cywilnym. Wiele osób, z którymi rozmawiałem na ten temat, mówiło mi: "w tak poważnej instytucji nie powinno się dziać coś takiego". Można to było to zrobić inaczej, poprzez pokazanie nieprawidłowości z czasów komendanta Działoszyńskiego. My też mieliśmy wcześniej zastrzeżenia do przerabianie całej konstrukcji pomieszczeń. Podano, że kosztowało to trzy miliony. To utopia. Ta przeróbka kosztowała przynajmniej 10 mln zł. Oczywiście jako twardy, poważny szef, nowy komendant powinien to zbadać, mając do tego narzędzia, ludzi i uprawnienia, sprawdzić, ile rzeczywiście kosztowała ta przeróbka i zgłosić te nieprawidłowości do odpowiednich instytucji, a nie robić z tego spektakl medialny.
Rzeczywiście, do tej pory wydawało się, że takie sprawy policja zawsze załatwiała wewnętrznie.
Bo tak było. W tym przypadku uważam, że komendant Maj ośmieszył policję jako instytucję. Słuchałem go kiedyś w radiu, jak stwierdził, że to, co jego poprzednik zrobił w ciągu dwóch lat, zwalniając ludzi, on uczynił to w dwa miesiące. Myślę, że i tak za długo to robił, bo przecież w instytucji hierarchicznej można wszystkich odwołać. Ale pytanie: jakim kosztem? Czy dzisiaj stać nasze państwo, by wysyłać 40-letnich komendantów wojewódzkich, z takimi uposażeniami na emerytury, które będą pobierali przez następnych 30-40 lat? To pytanie należy zadać publicznie.
No właśnie, jak to jest, że odwoływani są młodzi komendanci, szkoleni przez lata przez państwo, którzy na dodatek mają na swoim koncie sukcesy i dobre notowania? Za przykład można tu podać komendanta stołecznego czy wielkopolskiego.
Też tego nie rozumiem. Poza tym dziwię się, że w tej sytuacji, podczas gdy odwoływani są komendanci i inni kompetentni ludzie, zarząd główny Związku Zawodowego Policjantów milczy. Tracimy dobrych funkcjonariuszy, którzy mogliby jeszcze wiele zdziałać, ale w tak młodym wieku wysyła się ich na emeryturę.
No chyba, że nie pójdą na emeryturę…
Ależ oczywiście, że pójdą. Przecież byliby naiwni, gdyby zgodzili się na zmniejszenie uposażenia. Należy się w ogóle zastanowić nad procedurami. Tworzymy armię młodych emerytów z wysokimi uposażeniami. Przecież taki odwołany komendant, jak odejdzie ze służby, będzie pobierał 75 proc. uposażenia, czyli jakieś 16 tysięcy zł. Niewykorzystywanie potencjału tych ludzi zaprzecza tezie ministra Zielińskiego, który oburza się, że biorą oni tak wysokie emerytury. A co mają robić? Odwoływanie dobrych, kompetentnych funkcjonariuszy tylko dlatego, że powołała ich poprzednia władza, nie ma sensu. Pamiętajmy, że większość tych ludzi nie rozpoczynała służby w milicji, tylko już w policji, po 1990 roku. Trzeba też zastanowić się nad tym, jaki rachunek ekonomiczny powoduje pozbywanie się ich ze służby. To wielka strata i dla formacji, i dla państwa. Nie powinno się ich odwoływać, tylko na przykład zmieniać im jednostki.
Ale nie ma pan chyba na myśli tego, co stało się z oficerami zarządzającymi do tej pory BSW? Po odwołaniu zostali przesunięci na patrole i mają pilnować porządku w warszawskim metrze, na dworcach kolejowych i wokół placówek dyplomatycznych. To chyba jednak dla nich pewne upokorzenie…
Oczywiście, jest to dla nich upokarzające i było to złośliwe posunięcie. Ale też pamiętajmy, że ci ludzie są już spaleni w służbie operacyjnej. Natomiast można było dać im pracę w innych komórkach, przecież obecnie polska policja to blisko 100-tysięczna armia. A w takiej instytucji nie można działać jak pistolet i odwoływać ludzi nawet w momencie, kiedy zapadła już decyzja o dymisji.
Zbigniew Maj podkreśla, że jego dymisja to efekt odwetu za jego działania wobec BSW i że padł ofiarą prowokacji byłych funkcjonariuszy tej instytucji. Myśli pan, że tak jest?
To pewnie wyjdzie w tym postępowaniu, które się toczy, ale to nie pierwsza taka lekcja i nie pierwszy taki przypadek. Przecież tak był rozpracowywany także komendant Matejuk czy komendant Szroeder. I praktycznie każdy kolejny.
Czyli każdy komendant miał problem z "zakonem"?
Zgadza się. Miał problem, bo – jak już mówiliśmy – ta instytucja jest poza kontrolą. To nie powinno być tak, że aparat wewnętrzny komendanta głównego, bo tak to formalnie jest, zbiera i gromadzi "haki" na kolejnych szefów. Ta sprawa nie dotyczy bowiem tylko komendanta Maja, ale także komendantów wojewódzkich, powiatowych, miejskich.
Ale czy BSW robi to na zlecenie każdego kolejnego komendanta, czy we własnym zakresie?
To chyba kwestia zbyt dużych uprawnień i samodzielności szefa BSW, który podlega tylko pod komendanta głównego. Ale wiadomo, że komendant nie jest w stanie tak naprawdę kontrolować tej formacji.
Czyli można powiedzieć, że to właśnie BSW rozdaje dzisiaj karty w policji?
Dzisiaj to widać wyraźnie. Zresztą w przeszłości też tak było. My i media nie analizujemy tak naprawdę, co oni robią w mniejszej skali, np. w powiatach. Podkreślam więc jeszcze raz – tak dalej być nie może, że ta formacja rozdaje karty zupełnie bez kontroli. Tak dalej być nie może, panie ministrze Błaszczak!
Tak się składa, że minister Błaszczak zapowiedział dziś na antenie radia RMF FM, że w ciągu kilku tygodni będzie gotowy projekt wyłączenia Biura Spraw Wewnętrznych z KGP i podporządkowanie go MSWiA. Dzięki tej zmianie - jak stwierdził - minister spraw wewnętrznych będzie miał wiedzę na temat tego, co się dzieje w policji. Jak pan ocenia ten pomysł?
To zależy, czy miałby to być po prostu nadzór cywilny, czy też całkowite podporządkowanie tej instytucji ministerstwu, które jednak jest instytucją polityczną. W związku z tym BSW może też być wykorzystywane jako narzędzie polityczne. To oczywiście nie byłoby dobre. Moim zdaniem nadzór cywilny nad formacjami nie powinien się sprowadzać do pełnej kontroli, jeżeli chodzi o pracę operacyjną. Uważam, że praca operacyjna powinna być poddana poważnemu nadzorowi sądowemu. Gdyby nadzór cywilny miałby także pełną kontrolę merytoryczną, ta apolityczność policji, wypracowana po 1990 roku, mogłaby zostać zachwiana.
Antoni Duda do policji wstąpił w 1976 roku. Pierwsze szlify zdobywał w komendzie miejskiej w Katowicach, potem trafił do komendy wojewódzkiej. Był m.in. kierownikiem pionu ds. przestępczości gospodarczej. Przez blisko 13 lat pełnił funkcję przewodniczącego zarządu głównego NSZZ Policjantów w Warszawie – to najdłużej w całej historii Związku. Było to w latach 1999-2012.
(dp)
źródło: http://wiadomosci.onet.pl