Na stronie Niezależnej Oficyny publicystów „Salon24” znajdziemy interesującą publikację mjr SG Roberta Szmarowskiego pt. „Analiza – nasi zdrowi dziennikarze”. Dość obszerny tekst stanowi świetną polemikę z publikacjami Pani redaktor Dominiki Wielowieyskiej, która – gdy tylko ma okazję – zawsze w „ciepłych słowach” wyraża się o funkcjonariuszach i o ich uprawnieniach.
Analiza – nasi zdrowi dziennikarze
Co to znaczy, że ciągle nam mało? Mało nam tej degradacji i upodlenia, jakie od trzech lat funduje nam rząd? Mało nam szczucia na nas reszty społeczeństwa? Nie, mamy już tego serdecznie dość.
Niektórzy dziennikarze są tak wybitnie uzdolnieni, że nie potrzebują poznawać faktów, aby je komentować. Do tego elitarnego grona można śmiało zaliczyć Dominikę Wielowieyską.
W dniu 28 sierpnia 2013 roku „Gazeta Wyborcza” opublikowała komentarz "Nasi chorowici mundurowi", pióra redaktor Wielowieyskiej, odnoszący się do pikiety, którą dzień wcześniej zorganizowały pod Sejmem związki zawodowe służb mundurowych. Pikieta była wydarzeniem towarzyszącym publicznemu wysłuchaniu w sprawie projektu ustawy, na mocy której żołnierze i funkcjonariusze otrzymywaliby 80 procent uposażenia za pobyt na chorobowym, czyli o jedną piątą mniej, niż obecnie.
Oto kilka cytatów z artykułu pani Wielowieyskiej.
1) Gdy widzę mundurowych protestujących pod Sejmem, którzy żądają zasiłków chorobowych w wysokości 100 proc. pensji, to mam poczucie zażenowania. Mundurowi mają i tak rozbudowane przywileje, za które płacą wszyscy podatnicy, np. mogą iść na emeryturę już po 15 latach służby, ich świadczenia są wyliczane w o wiele bardziej korzystny sposób niż emerytury innych obywateli. I efektem tych patologicznych zasad są zdrowi trzydziestokilkuletni emeryci, którym państwo wypłaca miesięcznie po kilka tysięcy. (...)Nawet po zmianach będą oni mogli o wiele wcześniej niż inni Polacy przejść na emeryturę, bo już w wieku 55 lat. I będą mieli wyższe świadczenia od przeciętnych zjadaczy chleba. Ale wciąż im mało.
2) Na tle Europy Polacy, a mundurowi w szczególności, wyjątkowo często chorują, jeśli porówna się liczbę dni spędzonych na zwolnieniu lekarskim. Ponadto w innych krajach zasiłki wynoszą często 50-60 proc. pensji, więc nasz - w wysokości 80 proc. - jest naprawdę wysoki.
3) Gdy toczyła się debata o ograniczeniu przywilejów nauczycielskich (...), nauczyciele dzwonili do "Gazety" i mówili: "Nam chcecie zabrać, ale popatrzcie na mundurowych. Jak ograniczać przywileje, to wszystkim".
Dedykujemy tę opinię nauczycieli wszystkim mundurowym, szczególnie tym, którzy wczoraj podczas demonstracji nieśli obraźliwie hasła pod adresem polityków. Ale to nie politycy, to my, podatnicy, buntujemy się przeciwko temu, żeby wyrzucać publiczne pieniądze w błoto.
("Nasi chorowici mundurowi", 28.08.2013,") http://wyborcza.biz
Pani redaktor swój komentarz rozpoczęła w liczbie pojedynczej („gdy widzę”, „mam poczucie”), a zakończyła w liczbie mnogiej („dedykujemy”, „my podatnicy”). Sporo musiało się wydarzyć w toku pracy nad tekstem. Widocznie charyzma, która z niego emanuje, podziałała jak magnes. I ostatnie akapity autorka spisywała już w otoczeniu licznej grupy wielbicieli jej warsztatowego kunsztu. Już lektura pierwszych kilku linijek nie pozostawia wątpliwości, że dziennikarka zdrowo przygotowała się do pracy nad tekstem. Dostało nam się, mundurowym, oj dostało.
Obrażają rząd! Trzydziestokilkuletni emeryci, biorący od państwa po kilka tysięcy! Na tle Europy! Mają rozbudowane przywileje, a wciąż im mało!
Pani redaktor lekką ręką miota na nas ciężkie gromy. Przychodzi jej to o wiele łatwiej, niż zebranie informacji o faktach i rzetelne przedstawienie ich opinii publicznej. Spróbujmy więc wspomóc redaktor Wielowieyską. Pomóżmy jej poznać fakty. Może dzięki temu, nim następnym razem znowu przywdzieje togę trybuna podatników, już samodzielnie postara się zebrać i zweryfikować informacje dotyczące tego, co zamierza skomentować.
I. Obrażają rząd.
Pani redaktor zauważyła obraźliwe hasła pod adresem polityków, niesione przez niektórych uczestników pikiety.
Przyjrzyjmy się hasłom ze związkowych afiszy. I zastanówmy się, które z nich mogły tak zbulwersować Dominikę Wielowieyską. Przegląd będzie zapewne niekompletny. Ale hasła, które poddamy analizie, to te, które występują na przeważającej części fotograficznych materiałów prasowych z komentowanego przez dziennikarkę wydarzenia.
1) Plakat ze Stańczykiem, który w dymku symbolizującym przemyślenia, formułuje taką oto refleksję:
„Skoro mundurowi będą już tylko pracować, to kto będzie pełnił służbę?”
Pytanie wydaje się całkiem zasadne i jeśli ktoś czuje się urażony z tego powodu, że je zadano, to daje wyłącznie dowód na to, że nie ma argumentów, by na ten temat dyskutować.
Rząd dąży do tego, aby zrównać mundurowych z cywilami. Z którymi cywilami? Tego nie precyzuje. Podobno z tymi „wszystkimi”. Gdyby zmiany w odpłatności za pobyt na chorobowym weszły w życie w takiej postaci, jaką zapisano w rządowym projekcie, nasza sytuacja nie byłaby porównywalna do sytuacji pracowników cywilnych. Wymiar świadczenia chorobowego byłby taki sam, ale my nie dostajemy dodatkowych pieniędzy za nadgodziny. Ani za służbę w święta i dni ustawowo wolne od pracy. Pracownik cywilny objęty jest ochroną w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy. A my nie. My nie tylko nie możemy odmówić wykonania niebezpiecznych zadań. To właśnie gotowość do poświęcenia własnego zdrowia i życia dla innych, jest głównym przesłaniem roty ślubowania i przysięgi, jakie składamy, wstępując do służby.
A zatem pozbawiając nas kolejnych świadczeń (lub przywilejów, jak kto woli) rząd nie zrówna nas z cywilami. Jest jednak inny sposób, który pomógłby osiągnąć ten cel. Można dodać coś cywilom. Zarówno w zakresie świadczeń, jak i powinności. Ciekawe, że nikt nie spróbował pójść w tym kierunku.
Pani redaktor, czy wyobraża sobie pani murarza, który zatrudnienie na budowie rozpoczyna rotą ślubowania, zobowiązując się kłaść cegły „...nawet z narażeniem życia”?
2) Napis, bez grafiki, o treści:
„Poszukiwanie oszczędności zacznijmy od polityków”.
Czy ten postulat jest obraźliwy? Zawsze to wygląda rzetelniej, gdy ci co najgłośniej wrzeszczą o konieczności zaciskania pasa, pierwsi dają dowody gotowości do wyrzeczeń.
Pani redaktor, czy słyszała pani o fotelach za 300 tysięcy? Minister Sikorski bardzo ich potrzebował do kompletu. To nic, że komplet rozkawałkowano między odległe od siebie pomieszczenia, i że w budżecie państwa jest dziura na grube miliardy. A zna pani tę historię z limuzyną za 180 tysięcy? Z którą limuzyną? No tą dla ministra sprawiedliwości.
3) Afisz z podobizną Donalda Tuska na tle egzemplarza jego listu do mundurowych z czerwca 2010 roku. Na afiszu widnieje hasło o treści:
„Czy te oczy mogły kłamać?”
Być może ktoś uzna, że akcentowanie cudzej fizyczności (oczy) jest niestosowne. Ale to nie mundurowi jako pierwsi zauważyli, że pan premier ma coś z oczami. „Wilcze oczy Tuska”, to hasło autorstwa politycznych oponentów premiera.
A o co nam chodziło z tymi oczami? Proste pytanie. Czy mogły kłamać? Bo w ciągu ostatnich trzech lat nasze ćwierćmilionowe środowisko zawodowe pozostaje w przykrym przeświadczeniu, że ktoś tu w żywe oczy łże.
Od czego się zaczęło? Od listu, który Donald Tusk wystosował do każdego z nas, Ludzi Munduru. Do każdego! Egzemplarze listu, w imiennie opatrzonych kopertach, odbieraliśmy za pisemnym potwierdzeniem. Tyle zachodu przy dostarczeniu korespondencji? To chyba coś ważnego. Oto fragmenty:
„Przestrzegam zasady praw nabytych”.
I jeszcze: „(...) z całego serca proszę: bądźcie spokojni i nie wierzcie plotkom!”
Nieodległa przyszłość wykazała, że premier głównie przestrzega zasady składania pokrętnych zapewnień, z których nie zamierza się wywiązać. A plotki, którym mieliśmy nie wierzyć, sprawdziły się co do jednej.
Czym, jeśli nie prawem nabytym, jest uprawnienie do pełniej odpłatności za pobyt na chorobowym? Premier jak zwykle próbuje tłumaczyć się, że źle go zrozumiano. Czy na takie niedomówienia lub nieścisłości pozwala sobie rzetelny partner, który dba o to, aby rozumiano go precyzyjnie?
Czas pokazał, że merytoryczna wartość tego listu jest żadna. A walory użytkowe? Mówiąc dyplomatycznie, papier toaletowy sprawdza się lepiej. Nie od rzeczy będzie dodać, że bardzo wielu spośród nas, musiało pokonać kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę, aby w swoich jednostkach odebrać przesłanie pana Tuska.
Porozmawiajmy przez chwilę o kosztach. Kosztach papieru, na którym list wydrukowano, kosztach samego druku, kosztach kopert i dostawy do jednostek organizacyjnych.
Adresatów było 250 tysięcy. Co to oznacza? 250 tysięcy arkuszy papieru A4, 250 tysięcy kopert, paliwo, resurs pojazdów transportujących ten ładunek, koszt połączeń telefonicznych powiadamiających o konieczności stawiennictwa celem odbioru listu.
250 tysięcy kartek, to 500 ryz. Ryza papieru w obrocie hurtowym kosztuje około 12 złotych. Przy dużych zakupach jest zapewne dużo niższa. Jak dużo? O połowę? Przyjmijmy, że da się zjechać do 5 złotych. Wychodzi na to, że cena jednego arkusza, to dosłownie groszowe sprawy. Ale 5 złotych pomnożone przez 500, daje razem dwa i pół tysiąca. Plus drugie dwa i pół tysiąca za koperty. Nie licząc druku, transportu i pozostałych kosztów.
Pani redaktor, podobno buntujecie się „wy, podatnicy”, przeciwko wyrzucaniu publicznych pieniędzy w błoto. Pytanie: czy wie pani, że my, mundurowi, też jesteśmy podatnikami? I drugie pytanie: jak ocenić postawę polityka, który trwoni kilka tysięcy złotych z kieszeni podatników, na coś, co wylądowało bynajmniej nie w błocie?
Jeśli uważa pani, że 5 tysięcy, to drobna kwota, to proszę sobie wyobrazić, że pochodzi z pani wynagrodzenia i zaraz po wypłacie odebrano ją pani.
Pełny tekst listu dostępny jest pod tym adresem: http://mundurowi.web-album.org
Potem były dowcipy. Setki dowcipów. Na temat trzydziestopięcioletnich emerytów.
Swoją troskę w tym względzie wyraził Donald Tusk w listopadzie 2010 roku. Żadnego z dowcipów jednak nie zacytował. Chyba, że poniższa wypowiedź, to jeden z nich:
„Mundurowi muszą pracować dłużej”.
A może pani zna jakiś dowcip o trzydziestopięcioletnich emerytach, pani redaktor?
(„Donald Tusk – mundurowi muszą pracować dłużej”, 15.11.2010, http://wyborcza.pl).
Zauważmy, że nie minęło nawet pół roku od prośby premiera do mundurowych, o bycie spokojnym i niedawanie wiary plotkom.
Potem była Kuźnica Białostocka, gdzie we wrześniu 2011 roku Donald Tusk spotkał się z celnikami. Podczas spotkania na wiele sposobów roztaczał przed nimi wizję rychłego przyznania takich świadczeń, jakie przysługują pozostałym służbom mundurowym. Celnicy pełnią służbę z bronią, ale muszą dotrwać do 67 roku życia. Nie tylko ich bulwersuje ten patologiczny stan rzeczy. Zabiegając o wyborcze poparcie, polityk Tusk mamił więc celników, ale w taki sposób, aby znowu móc wywinąć się od odpowiedzialności za składane deklaracje. Czy kłamał? Skoro nie miał na myśli szybkiego zrównania celników z pozostałymi funkcjonariuszami, to po co w ogóle się odzywał? Przecież nikt go nie zmuszał.
O czym i w jaki sposób wypowiadał się Donald Tusk w Kuźnicy Białostockiej,
A potem była jesienna reelekcja i sejmowe deklaracje premiera o gotowości przyznania podwyżek uposażeń „żołnierzom i policjantom”. Nikt z nas nie wpadłby wtedy na pomysł, że ktoś będzie próbował dzielić nasze formacje na gorsze i lepsze. Donald Tusk jednak spróbował. Ile tam było kręcenia. Bo pierwotna myśl dotyczyła zapewne wszystkich mundurowych. Tak w każdym razie odebraliśmy tę część deklaracji, która odnosiła się do policjantów. „Policjantów”, czyli wszystkich mundurowych, którzy nie są żołnierzami. Gdy okazało się, że w budżecie trudno będzie zabezpieczyć stosowne środki, przebiegły gracz wybrał ucieczkę do przodu. I próbował za jednym zamachem wykręcić się z obietnicy, a jednoczenie wyciąć mundurowym figiel z cyklu „dziel i rządź”.
No to – mogły te oczy kłamać, czy nie?
4) Plakat „Jak podnieść sondaże”, ukazujący Donalda Tuska w trzech odsłonach. Każda z nich przedstawia w dymku przemyślenia dotyczące strategii łatania budżetu. W tle widać zmieniający się wykres popularności. Treść przemyśleń jest następująca:
„Nie mogę ruszyć robotników, bo będą strajkować” – „Nie mogę ruszyć KRUS, bo koalicja się rozpadnie” – „Będziemy zabierać mundurowym!!! Na początek 20 procent, a potem do skutku!”.
Szanowna pani redaktor, jeśli ktoś może się tu czuć urażony, to wyłącznie my, mundurowi. Bo treść dymków w pełni oddaje to, co rząd z nami wyprawia. W dalszej części artykułu będzie jeszcze o tym mowa. Ale już teraz warto przypomnieć jedną z wypowiedzi premiera z Kuźnicy. „Służby mundurowe, to kręgosłup państwa”. Od trzech lat państwo z determinacją samobójcy systematycznie wali obuchem we własny kręgosłup.
5) Afisz, ukazujący dwóch policjantów ochraniających budynek Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W centralnej części plakatu odezwa do rządzących:
„Chronimy wasze tyłki, to fakt. Ale nie liczcie na to, że będziemy je lizać”.
Co pani tu nie pasuje, pani Wielowieyska? Słowo „tyłek”? Gdyby to było słowo „dupa”, to może byłby powód do zastrzeżeń. Szczególnie, gdyby zostało użyte do określenia kompetencji jakiegoś ważnego urzędasa. Ale to brzydkie słowo na naszych plakatach się nie pojawiło.
A sama deklaracja? Jest jasna. I precyzyjna. Służby mundurowe podlegają politykom. Tak jest we wszystkich demokratycznych państwach. Ale same pozostają apolityczne. Zupełnie tak, jak gdzie indziej, w szeroko rozumianym „cywilizowanym świecie”.
Ale nie będziemy podlizywać się rządzącym i nie jesteśmy ich sługusami.
Wydarzenia, które miały miejsce podczas Marszu Niepodległości, w dniu 11 listopada 2012 roku, postawiły Policję w bardzo złym świetle. Głośno było o rzekomej prowokacji ze strony nieumundurowanych funkcjonariuszy, którzy mieli prowokować uczestników marszu, miotając na oślep petardy w stronę tłumu.
No ale ktoś stawiał zadania. Ktoś wydawał rozkazy. Żołnierz i funkcjonariusz mogą złamać rozkaz wyłącznie wtedy, gdy jego treść lub wykonanie oznaczałyby dopuszczenie się przestępstwa. Funkcjonariusz prewencji, skonfrontowany ze wzburzonym tłumem, nie ma ani czasu, ani możliwości na przeprowadzenie ekspertyzy prawnej. Musi ufać w to, że przełożeni wiedzieli, co robią, gdy rozkazali mu uczestniczyć w tak trudnej i dramatycznej sytuacji.
Na tym właśnie polega służba. Że MUSIMY UFAĆ PRZEŁOŻONYM. Nawet wtedy, gdy wymagają od nas, abyśmy narażali swoje zdrowie lub życie.
Po dziś dzień nie doczekaliśmy się oficjalnego, wyczerpującego stanowiska ze strony resortu spraw wewnętrznych. Jeśli to nie była prowokacja, to czemu resort milczy. A jeśli była? Komu lub czemu miała służyć?
Janowi Pietrzakowi posłużyła do sformułowania pod adresem funkcjonariuszy Policji najohydniejszych kalumnii:
„Skurwysyny”, „tuskowe ZOMO”, „swołocz”, „bydlacy”, „banda”, „psy opancerzone na czarno”, „polska – w cudzysłowie – policja”.
Chce pani sama posłuchać, pani redaktor? Bardzo proszę, oto pomocny link: http://mundurowi.salon24.pl. (Gdyby klip, osadzony w tekście linkowanego artykułu, nie chciał się otworzyć, można go odszukać samodzielnie, nosi tytuł "Skurwysyny z PO").
Jaka była reakcja naszych politycznych zwierzchników? Zerowa! I co? Jeszcze raz się udało! Figiel „dziel i rządź” zawsze skuteczny! Od tamtej pory środowiska prawicowe postrzegają polską Policję, jako formację opresyjną, dla której priorytetem jest realizacja politycznych interesów urzędującej administracji.
Taki stan rzeczy jest być może na rękę rządzącym. Ale dla Ludzi Munduru to zwykła potwarz. Deklaracja, że nie zamierzamy lizać tyłków pana Tuska i jego zaradnej ekipy, nie miała nikogo obrazić, tylko uporządkować wzajemne relacje.
Przy tej okazji warto wspomnieć o innym ZDROWYM dziennikarzu, który tak jak pani Wielowieyska, wiele ma do powiedzenia, ale nie odczuwa najmniejszej potrzeby rzetelnego przedstawiania faktów. To Wojciech Markiewicz, z „Polityki”.
We wrześniu 2012 roku wspomniany tygodnik opublikował artykuł Wojciecha Markiewicza, „Czwórkami na emeryturę szli”. Jest to haniebny paszkwil, pełen drwin i przeinaczeń. W tekście możemy znaleźć takie oto stwierdzenia:
„Wiadomo, że wojsko, policja i inne służby służą władzy, chronią ją. Utrzymują porządek, w razie potrzeby dyscyplinują niezadowolonych z władzy.(...) Mundurowi mówią, że nie pracują, ale służą. Ojczyźnie. Obyśmy nigdy nie musieli sprawdzać, jak są w tym biegli.”
(„Czwórkami na emeryturę szli”, 04.09.2012, http://www.polityka.pl)
Pani redaktor, mundurowi nie służą władzy. Mundurowi pełnią służbę, wykonując zadania, które władza im stawia. Mundurowi służą Ojczyźnie. Ale służą też Społeczeństwu. Dlatego ich biegłość w pełnieniu Służby poddawana jest próbie każdego dnia.
Jeśli chce pani poznać liczbowy wymiar naszego wysiłku w służbie, odsyłam do lektury artykułu „Honor w liczbach”, będącego nota bene odpowiedzią na paszkwil pana Markiewicza.
(„Honor w liczbach”, 16.09.2012, http://mundurowi.salon24.pl)
Tak, chronimy naszych rządzących, bo to jedno z naszych licznych zadań. Ale jeśli któryś z nich choć przez chwilę pomyślał, że słowo „Służba” i słowo „służalczość” , są synonimami, to jest w grubym błędzie. Mówimy to rządzącym jasno. Nie pozostawiamy miejsca na niedomówienia. Co, jak zapewne i pani zauważyła, pani Wielowieyska, różni nas wyraźnie od premiera.
6) Plakat – Donald Tusk, jako uczestnik teleturnieju korzysta z podpowiedzi, gdy na pytanie o to, co jeszcze można popsuć w Polsce, ma do wyboru a) służbę zdrowia, b) koleje i drogi, c) stadiony i d) służby mundurowe. Okazuje się, że „koło ratunkowe od przyjaciela”, czyli ministra właściwego w sprawach podpowiedzi, trafnie wskazało na czwarty wariant.
A to kogoś obraża? Mamy głębokie przeświadczenie, że krótkowzroczna polityka, która rzuca służby na żer zagniewanej gawiedzi, i to dla doraźnych nikczemnych zysków, psuje kręgosłup państwa. Będzie jeszcze o tym mowa. Ale w tym miejscu niech pani, pani redaktor, porówna stosunek do Ludzi Munduru w USA i w Polsce. Pamięta pani, co było, gdy koszykarz z Polski na meczu amerykańskiej ligi koszykówki poinformował publiczność, że na trybunach zasiada polski żołnierz, weteran działań ekspedycyjnych? Pamięta pani, że weteran dostał owacje na stojąco?
To zarówno cyniczne rozgrywki polityków, jaki i umizgi ZDROWYCH dziennikarzy, pani pokroju, przyczyniają się do tego, że w Polsce taki weteran – nie emeryt, Weteran – może tylko pomarzyć o należnym mu szacunku ze strony współobywateli. Nie wstyd pani? Bo rządzącym jakoś nie.
Czy oszukiwanie żołnierzy i funkcjonariuszy, zamrożenie ich uposażeń na długie lata, lżenie i wykorzystywanie jako medialnych „chłopców do bicia”, to nie jest psucie służb? Więc co to jest?
7) I na zakończenie przeglądu haseł, a wśród nich, podobno i takich, które obrażają polityków. Plakat w którym tło stanowi szereg funkcjonariuszy służb mundurowych, pełniących wartę honorową pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Na tym tle przesłanie do obywateli:
„Szanowni Państwo, Służymy, abyście mogli czuć się bezpiecznie. Protestujemy, abyśmy mogli czuć się godnie. Niestety nasz trud, poświęcenie i ofiarność nic dla rządzących nie znaczą. Zamiast wdzięczności spotyka nas pogarda. Zamiast uznania – odbieranie uprawnień. Nadeszła pora, by powiedzieć DOŚĆ! Walczymy o godność Służby!”
Czy w tym przekazie dostrzega pani coś obraźliwego dla polityków, pani Dominiko? A może czuje się pani osobiście dotknięta? W sumie można to zrozumieć. Często zdarza się, że ci, którzy sami nie mają poczucia godności, niechętnie widzą je u innych.
II. Trzydziestokilkuletni emeryci, biorący od państwa po kilka tysięcy!
Uściślijmy. Chodzi oczywiście o osoby, które opuściły mundurowe szeregi, odchodząc na emeryturę w wieku 35 lat. Porażający wiek dla emeryta. Jeśli jako dwudziestolatek spłodził taki potomka, to nawet nie jest jeszcze dziadkiem! I może wszystko. Może żyć jak panisko. I kto za to płaci? Pan, pani, społeczeństwo. I on bierze tych naszych pieniędzy kilka tysięcy złotych miesięcznie. A przecież to zdrowy byk, tyle, że leniwy.
Pani redaktor, nie jest pani pionierką w żmudnym dziele tropienia mundurowych kułaków. Przed panią ten temat poruszali wielokrotnie inni ZDROWI dziennikarze. Wśród nich taki duet, z pani redakcji, Leszek Kostrzewski i Piotr Miączyński. Oto próbka warsztatowej rzetelności panów redaktorów:
„Dziś wiek nie ma znaczenia, wystarczy 15 lat służby. Stąd wysyp 35-lenich zdrowych policyjnych emerytów.”
("Szantaż mundurowych", 16.04.2012, http://wyborcza.biz)
Wysokość świadczenia emerytalnego po 15 latach służby wynosiła do końca grudnia 2012 roku, 40 procent. Dwie piąte. Czy ten model wciąż obowiązuje? I tak i nie. Nikt już nie odejdzie na emeryturę, jako 35-letni emeryt. Może trafi się kilkoro takich, w roku 2027. Ale po nich nie będzie już nikogo z tej grupy wiekowej. Bo zmienił się system świadczeń.
Sprostujmy bzdurę autorstwa Dominiki Wielowieyskiej: „kilka tysięcy złotych dla 35-letniego mundurowego emeryta”.
Ile to jest, kilka tysięcy? Gdyby autorka miała na myśli dwa tysiące, to pewnie napisałaby „dwa tysiące”. Ale skoro pisze o kilku tysiącach, to pewnie chodzi jej o co najmniej trzy tysiące.
Redaktor Dominika, myśląc o mundurowym emerycie, ma przed oczami zdrowego, jurnego trzydziestopięciolatka, który co miesiąc dostaje z państwowej kiesy nie mniej niż 3 000 PLN. Rodzi się pytanie: czy pani Wielowieyska odróżnia pojęcia meritum i libido. Spodobał się Agent Tomek, co? A przecież niby taki obciachowy.
Rzecz w tym, że Tomasz Kaczmarek zakończył służbę, jako funkcjonariusz CBA. Jest to jedna z tych formacji, które choćby ze względu na profilaktykę antykorupcyjną, naprawdę godziwie płacą swoim funkcjonariuszom.
Przyjmując te umowne 3 tys. PLN, jako wysokość świadczenia emerytalnego dla 35-latka, zastanówmy się, jakie miał uposażenie w czynnej służbie.
Jeśli 3 tysiące to 40 procent, to jaka kwota stanowi sto procent? Trzy tysiące to dwie piąte liczby 7,5 tys. Pani Wielowieyska, czy pani wie, kto dostaje taką kasę w służbach? Aby nie przeciążać pani poznawczo, ograniczę się do stwierdzenia: nieliczni. I pani myśli, że te tabuny młodych zdrowych mundurowych emerytów, to ci, którzy w czynnej służbie brali na łapę siedem kawałków? To czemu odeszli? Mogli tak trwać do upadłego!
Uposażenie w wysokości 4 tysięcy, daje 35-latkowi na emeryturze niecałe dwa tysiące. Ale te cztery, wyjściowe, dostają oficerowie, którym nieśpieszno w stan spoczynku. Kto więc odchodzi? Ci, którzy już zdążyli się zrazić do służby, a jeszcze czują zapał do pracy. Jest też druga grupa, tych którzy musieli odejść. Z powodu uszczerbków na zdrowiu, albo – zupełnie nieliczni – z powodu zatargów z prawem.
Pytanie do Wielowieyskiej: jakie pani ma dane, na temat powodów, dla których 35-letni mundurowi odchodzili na emeryturę? Pytanie jest retoryczne, prawda? Pani nie ma bladego pojęcia. Nie wie też pani, ilu spośród tych, co odchodzili jako 35-latkowie było w pełnym, pozazdroszczenia godnym zdrowiu, a ilu oscylowało na granicy kalectwa.
A ilu jest tych młodych emerytów? Tych trzydziestokilkuletnich. Jak rozległy jest ten zalew zdrowych 35-letnich mundurowych emerytów”?
Ich liczba w ostatnich kilku latach zawierała się w przedziale między 100 a 250. Osób. Biorąc pod uwagę liczebność służb mundurowych, wynoszącą ćwierć miliona ludzi, 250 daje jeden promil składu osobowego. Z samej Policji w roku 2011 odeszło dokładnie 45 osób w wieku 35 lat. Toż to istna Amazonka roszczeniowych zdrowych byków!
Ale może kryterium wieku nie jest wystarczające, aby rzetelnie zilustrować zagadnienie? Może trzeba przyjrzeć się, ile osób, niezależnie od wieku, opuszcza szeregi po upływie 15 lat służby. Proszę bardzo: w 2011 roku takich osób było nie więcej, niż 5 tysięcy, czyli 2% stanu osobowego służb mundurowych. Czy byli to krzepcy, młodzi lowelasi? Niekoniecznie. Biorąc pod uwagę, że służbę w mundurze można podjąć nawet w wieku 35 lat, nie można wykluczyć, że wśród tych pięciu tysięcy nie zabrakło także pięćdziesięciolatków. Z jakiego powodu odchodzili? W gruncie rzeczy to ich prywatna sprawa, skoro legalnie nabyli do tego prawo.
Zdecydowana większość mundurowych usiłuje pozostać w służbie aż do końca, czyli do 27 roku służby, a nawet dużo dłużej. Bo wtedy uzyskują prawo do pełnego świadczenia emerytalnego, wynoszącego 75% ostatniego uposażenia. 27, 30, 40 lat służby. To nie jest okres, który sprzyja rozwojowi sił witalnych. W wielu wypadach jest wręcz przeciwnie.
Skąd wzięły się te liczby? Tych 100 – 250 trzydziestopięciolatków? Tych 5000 emerytów po 15 latach? Stąd:
„Związki nie godzą się na służbę funkcjonariuszy do 55 roku życia”, 08.03.2012, http://serwisy.gazetaprawna.pl.
I jeszcze jedno źródło:
„Tylko 55 procent tych, którzy w ubiegłym roku odeszli z wojska, miało prawo do emerytury. – To szokujące informacje, które odczytuję jako powszechną utratę wiary w sens zmian w wojsku – komentuje ekspert od wojskowości Artur Bilski. Jego zdaniem ten kryzys morale żołnierzy wywołany jest kolejnymi reformami”.
("Młodzi żołnierze uciekają z armii, generałowie i pułkownicy zostają", 06.03.2012, http://praca.gazetaprawna.pl)
III. Na tle Europy.
Na tle, szczególnie tym trafnie dobranym, zwykle sporo widać. No to popatrzmy.
Zacznijmy od tego, o czym była mowa w części poprzedniej. Czyli od mundurowych emerytur. Pani Wielowieyska wytyka nam, że nawet po zmianach w systemie emerytalnym i tak mamy lepiej, „niż wszyscy”, bo musimy służyć tylko do 55 roku życia. Nie zauważa przy tym, że to jest jeden z dwóch wymogów. Drugi to wysługa, wynosząca 25 lat. Po dwudziestu pięciu latach służby 55-latek uzyska uprawnienia do mundurowej emerytury. Ale przecież nie do pełnego jej wymiaru, wynoszącego 75% uposażenia. Minimum, to 60%. A jak to będzie obliczane? Na podstawie średniego uposażenia z ostatnich 10 lat. Każdy rok poprzedzający ten, w którym mundurowy odchodzi na emeryturę, w oczywisty sposób obniża wysokość świadczenia emerytalnego.
A jak wygląda tło? Nie tylko w Europie, ale ogólnie na świecie, najpowszechniejsze rozwiązanie polega na tym, że po 20 latach służby mundurowy nabywa uprawnienia do świadczenia emerytalnego, w wymiarze połowy uposażenia. Maksymalnie można dosłużyć się do pełnego świadczenia, czyli 75% pensji. Ostatniej? Nie. Średniej z 10 lat? Nie. Świadczenie wylicza się ze wskazanej przez samego mundurowego, najkorzystniejszej jego zdaniem, wypłaty uposażenia.
I na całym świecie mundurowi służą do około 60 roku życia, czyli tak jak u nas. W Polsce jest to ustawowa granica. Wynika stąd paskudny paradoks: ktoś, kto wstąpi do służby jako 20-latek, będzie musiał służyć aż 35 lat, aby uzyskać prawo do minimalnego świadczenia emerytalnego. Mało kto wychodzi po tym do cywila, jako produktywna jednostka. Z kolei ktoś, kto wdzieje mundur mając lat 35, minimalne świadczenie uzyska jako 60-latek. I zaraz potem zostanie zwolniony z służby, bo osiągnął jej ustawą granicę. Trudno znaleźć inny kraj, gdzie w tak złodziejski sposób traktuje się mundurowych.
Panią redaktor i szanownych czytelników odsyłam po szczegóły do artykułu „Mundurowi kułacy mówią DOŚĆ!” (http://mundurowi.salon24.pl)
Jeśli chodzi o wymiar świadczenia podczas pobytu na chorobowym, redaktor Wielowiejska w swym artykule podaje ciekawą informację. Otóż według niej, w tle, czyli w Europie, jest wiele państw, gdzie chorujący pracownik otrzymuje nie jakieś kosmiczne cztery piąte pensji, ale zaledwie 50 – 60%! Tym argumentem pani trybun podatników chłoszcze nas, abyśmy nie zapędzali się w swej roszczeniowości.
Porównania bywają szokujące. Ale nie tylko takie porównania, że 100% pensji polskiego chorującego funkcjonariusza, to dwukrotność świadczenia chorującego europejskiego cywila. Porównajmy inne liczby. Uwaga, to też może skutkować szokiem.
Otóż nigdzie w Europie, z wyjątkiem Litwy, mundurowym przebywającym na zwolnieniu lekarskim, nie obniża się wysokości uposażenia. W Niemczech i Francji jest to w ogóle nie limitowane, a w Wielkiej Brytanii obniżenie do 80% następuje po upływie 6 miesięcy pobytu na chorobowym. Ergo: relacja 50%, 60%, czy 80% świadczeń dla cywili do 100% świadczeń dla mundurowych, jest w Europie standardem. Szok.
Z tymi porównaniami jest w Polsce ciekawie. Odkąd rząd zaczął się dobierać do świadczeń Ludzi Munduru, wdrożono innowacyjną metodologię porównań. Mianowicie porównuje się wysokość naszych świadczeń i wymiar uprawnień do sytuacji pracowników cywilnych. Przy czym jako reprezentatywne dla środowiska mundurowego, przyjmuje się wartości maksymalne, a dla cywili – minimalne. Ta rzetelna metoda pozwala bez trudu wykazać, że w Polsce generał zarabia więcej niż sklepowa.
Gdy w mediach pojawiły się informacje, że żonę premiera ubiera partia, korzystająca z subwencji budżetowych, czytaj: naszych podatków, ZDROWI dziennikarze skwapliwie rzucili się do porównań. Z kim porównali polskiego premiera? Z kasjerką z TESCO? Z murarzem Zenkiem? Z rzeszą bezrobotnych, albo z nauczycielami? Nie. Polski premier został porównany z premierami w innych krajach. Szok! To tak też można?
Wracając do zwolnień lekarskich. Redaktor Wielowieyska wnikliwie docieka:
„Dlaczego mundurowi mieliby otrzymywać więcej? Dziś dostają 100 proc. i nie mają żadnej motywacji, by szybko wracać do pracy. Sami dobrze wiedzą, że wielu z nich nadużywa zwolnień lekarskich”
Nadużycia na chorobowym rzeczywiście są:
„Plażują i remontują mieszkania. Z każdym rokiem liczba symulantów rośnie. Najczęściej jest to np. wykonywanie prac remontowych, malarskich, ogrodowych, porządkowych. Zdarza się również, że osoby wyjeżdżają poza miejsce pobytu wskazane na zwolnieniu lekarskim, czego dokonujący kontroli dowiadują się np. od sąsiadów. Zdarza się również, że w okresie zwolnienia lekarskiego osoby te wykonują pracę u innego pracodawcy.”
Ponury opis, prawda? Rzecz w tym, że dotyczy pracowników cywilnych.
(Raport ZUS za rok 2012, 19.06.2013, http://pieniadze.gazeta.pl)
Zawsze warto zadbać o właściwe tło do porównań... Co wynika z raportu ZUS-u? Wynika, że obniżenie wypłaty uposażenia podczas pobytu na chorobowym, nie wpływa na „motywację do szybkiego powrotu do pracy”. Przecież pracownicy cywilni dostają na chorobowym 80% pensji. I co z tego?
„Świadczenia wstrzymane lub obniżone w trzech pierwszych miesiącach roku opiewają na łączną kwotę 61,5 mln zł, tj. o blisko 20 mln zł więcej niż w tym samym czasie roku 2012.”
("ZUS – 16 tys. wstrzymanych zasiłków chorobowych w pierwszym kwartale", 11.05.2013, http://wyborcza.biz)
Zauważmy przy tym, że raport ZUS-u opiera się na wynikach licznych kontroli. Skontrolowano sytuację 179 tysięcy pracowników.
A na czym opierają się koncepcje Ministerstwa Spraw Wewnętrznych?
Na „wydawaniu się” i na generalizującym założeniu, że mundurowi przede wszystkim starają się okradać państwo.
„Utrzymywanie takiego zróżnicowania [100% mundurowi i 80% cywile] wydaje się nieuzasadnione nie tylko ze względów formalno-prawnych i społecznych(...)”.
(Druk sejmowy nr 1497, uzasadnienie do projektu – http://www.sejm.gov.pl)
Wydaje się? Komu się wydaje? Autorom złodziejskiego projektu? A gdzie argumenty? Gdzie twarde dane? Póki co, jedyne dane jakimi dysponujemy, to takie, że w całej Europie, poza Litwą, nikomu z rządzących nie wydaje się, że owo zróżnicowanie (gdzieniegdzie jeszcze większe, niż w Polsce, jak twierdzi pani Wielowieyska) jest nieuzasadnione. Jakież to względy formalno-prawne mieli na myśli projektodawcy? Czyżby przepisy o świadczeniach dla mundurowych zakwestionował Trybunał Konstytucyjny? A względy społeczne? „Bo to nierówność!” Tak, to nierówność. I co z tego? Premier zarabia więcej, niż kasjerka. I lata co weekend za państwowe pieniądze, aby kilkaset kilometrów od miejsca pracy spotkać się z przyjaciółmi. Tu względy społeczne nikogo nie inspirują do zmian w prawie na niekorzyść premiera? Parlamentarzyści dostają co miesiąc ponad 10 000 złotych. To dużo więcej nie tylko od kasjerki. Ale także od starszego szeregowego, sierżanta, aspiranta, porucznika, czy podinspektora. Tu względy społeczne nie działają? Dziennikarze, a wśród nich ci ZDROWI, płacą podatki o połowę niższe, niż „zwykli Polacy”. Gdzie te względy społeczne?
Populizm polega na tym, że grupie społecznej o niższych dochodach, wskazuje się grupę lepiej sytuowaną, jako źródło wszelkich niedoborów i nieszczęść. Ale, pani kasjerko, panie murarzu, pani sprzątaczko, panie nauczycielu - miejcie świadomość, że niezależnie od tego, jak niskie są wasze zarobki, zawsze będzie spora liczba ludzi w Polsce, jeszcze gorzej sytuowanych. I jak się poczujecie, gdy kolejny populistyczny rząd, wijąc się w bolszewickich spazmach, wskaże właśnie was tamtym ludziom, mówiąc, że jesteście roszczeniowi i nieuczciwi.
Czy macie państwo pojęcie, i pani, pani redaktor Wielowieyska, że po wprowadzeniu tych projektowanych zmian, w budżecie nie będzie ani o złotówkę więcej środków? Wiecie o tym? Bo wszystko, co zostanie obcięte chorującym mundurowym, będzie wypłacane ich kolegom, pracującym w zastępstwie.
Jak to ma być robione? Nie wiedzą nawet ci, którzy tę paranoję wymyślili. Jak skomplikowany będzie algorytm, który wyważy ile pieniędzy, komu wypłacić i za jaki nakład dodatkowej pracy. Co się stanie w sytuacji, gdy kilku przejmie robotę jednego, a dodatkowo będą się różnić pod względem wysokości etatowych uposażeń? Ponadto do obsługi tego systemu potrzebni będą ludzie. Którym też trzeba zapłacić. Tego pani Wielowieyska nie dostrzega.
Codziennie 6 tysięcy policjantów przebywa na chorobowym. Jak jest skala nadużyć? W MSW nie wiedzą, ale są pewni, że tylko nieliczni z tych, co dostali L-4, to uczciwi chorujący:
„Ustawowa gwarancja wypłaty 100% uposażenia podczas nieobecności w służbie z powodu choroby stwarza pole do nadużyć, przy czym niezaprzeczalnie pewna część przebywających na zwolnieniach lekarskich żołnierzy i funkcjonariuszy cierpi na schorzenia faktycznie uniemożliwiające im właściwe pełnienie służby.
Obecnie brak uregulowań prawnych umożliwiających sprawdzenie, czy funkcjonariusze lub żołnierze przebywający na zwolnieniu lekarskim rzeczywiście chorują.”
(Druk sejmowy nr 1497)
Czyli nie mamy bladego pojęcia ilu mundurowych nadużywa zwolnień, ale łaskawie przyznajemy, że niektórzy mundurowi są uczciwi. I w taki sposób państwo postrzega żołnierzy i funkcjonariuszy. I tak się traktuje „kręgosłup państwa”!
Dla większej przejrzystości zestawmy sytuację w systemie ZUS i mundurowym.
ZUS – odpłatność: 80%
liczba kontroli: od stycznia do marca 2013 – 130 000
skala nadużyć: 16 000 (10% skontrolowanych) na kwotę 4,2 mln PLN
MUNDUROWI – odpłatność: 100%
liczba kontroli: 0
skala nadużyć: brak jakichkolwiek danych.
I z taką merytoryczną podbudową ktoś ma czelność szkalować całe ćwierćmilionowe środowisko. I jeszcze kierować do sejmu projekt restrykcyjnych zmian w przepisach.
Twierdzenie, że obecnie nie można kontrolować prawidłowości korzystania przez mundurowych ze zwolnień lekarskich, to kłamstwo. Każda formacja ma swoje wydziały wewnętrzne. W Policji i Straży Granicznej noszą one nazwę Biuro Spraw Wewnętrznych. Nie ma żadnej przeszkody, aby BSW podjęło czynności kontrolne, jeśli przełożony jakiegoś mundurowego zgłosi im swoje uzasadnione podejrzenia co do sposobu korzystania z pobytu na chorobowym. Dowódca podejrzewa, że podwładny symulował grypę, ale poleciał na wczasy do Grecji? Bardzo proszę, BSW dociera do list pasażerów linii lotniczych i weryfikuje trop za tropem. Wszak podejrzenie przełożonego nie pochodzi z sufitu i jakieś szczątkowe informacje są w jego posiadaniu.
Zauważmy przy tym, że fakt wyjazdu na zagraniczne wczasy, podczas zwolnienia lekarskiego, sam w sobie nie musi automatycznie oznaczać nadużycia.
Mogę być niezdolny do służby, na przykład z powodu kontuzji barku. Ale to jeszcze nie oznacza, że okresu rekonwalescencji nie mogę spędzić w słonecznej Chorwacji. Dla organu kontrolującego, czy z pobytu na chorobowym korzystam w sposób uprawniony, to nie moja obecność w miejscu zamieszkania będzie stanowić kryterium oceny. Tą podstawą będzie fotografia rentgenowska, na podstawie której lekarz wystawił zaświadczenie o niezdolności do służby. W projekcie zapisano, że z tytułu chorób zawodowych mundurowi będą nadal dostawać pełną odpłatność. Ale po pierwsze, co to są choroby zawodowe? Grypa? Zapalenie płuc? Służba we wszelkich możliwych warunkach pogodowych, w różnych warunkach terenowych, w kontakcie z potencjalnymi i faktycznymi nosicielami chorób zakaźnych – wszystko to, i wiele innych czynników – może być przyczyną choroby zawodowej. Jak udowodnić, że świerzbem zaraziłem się od kontrolowanego cudzoziemca? Szczególnie, gdy grupa liczyła kilkadziesiąt osób i została odesłana w ramach readmisji. Aby dostać należne mi 100% odpłatności będę musiał najpierw zadowolić się 80 procentami, a dopiero potem wystąpić o zwrot dodatku. A potem przekonać komisję lekarską. To jest dopiero pole do nadużyć. Nie, nie ze strony funkcjonariuszy, czy żołnierzy, ale ze strony pracodawcy.
Obniżenie odpłatności z tytułu chorobowego ma rzekomo zmniejszyć absencję wśród mundurowych, bo „nie będzie im się opłacało chorować”. Wyobraźmy sobie takiego prawdziwego lewusa w mundurze. Załóżmy, że jego miesięczne uposażenie wynosi 2400 złotych netto. Na każdy tydzień wypada po 600 złotych. Ten lewus ma na oku intratną robótkę u szwagra w sąsiednim województwie. Można zarobić 5 tysięcy w trzy tygodnie. Autorzy projektu są przekonani, że dla tych 5 tysięcy lewus nie zechce poświęcić 360 złotych. Skąd ta kwota? To jedna piąta, której lewus nie otrzyma, będąc przez trzy tygodnie na lewym zwolnieniu. Resztę i tak dostanie. Obecnie miałby 7400 złotych, a po wprowadzeniu projektowanych zmian będzie miał 7040. No, to rzeczywiście może podziałać hamująco.
Pamiętajmy, że 80-procentowa odpłatność w sferze cywilnej nie tylko nie zniechęca do nadużyć, ale wręcz przeciwnie, zdaje się do nich coraz silniej motywować.
Przy okazji: redaktor Wielowieyska twierdzi, że 80% polskiej pensji, to więcej, niż 50% pensji w Unii Europejskiej. Czyli 80% z 3 000 złotych, to więcej, niż 50% z 3 000 EURO. Trzeba przyznać, że poczucie humoru ma pani Wielowieyska naprawdę ZDORWE.
IV. Mają rozbudowane przywileje, a wciąż im mało!
Ustawa z dnia 11 września 2003 roku o służbie wojskowej żołnierzy zawodowych odnosi się do omawianej kwestii następująco:
„Państwo zapewnia żołnierzom zawodowym godne warunki życia, umożliwiające oddanie się służbie Narodowi i Ojczyźnie, rekompensując odpowiednio trud, ograniczenia i wyrzeczenia związane z pełnieniem zawodowej służby wojskowej”.
[Art. 3 ust. 3] I dalej:
„Ustalając wielokrotność kwoty bazowej, rozporządzenie powinno uwzględnić prestiż zawodu żołnierza zawodowego, a także warunki, o których mowa w art. 3 ust. 3”.
[Art. 71 ust. 3].
Przepis literalnie dotyczy żołnierzy, ale pod względem stopnia poświęcenia i skali wyrzeczeń, można go odnieść do każdej z pozostałych służb mundurowych.
Warto byłoby dotrzeć do tych, którzy zredagowali ten dokument i do tych, którzy głosowali w parlamencie za jego uchwaleniem. Być może niektórzy z nich są jeszcze aktywni politycznie. Ciekawe, czym kierowali się dziesięć lat temu, orędując za rekompensatami dla Ludzi Munduru. Jakie argumenty przez nich użyte, przekonały sceptyków? I jak to się stało, że wtedy nikomu nie przyszło nawet do głowy, aby te świadczenia dla mundurowych, będące w rozumieniu ustawodawcy, rekompensatą, określać jako „przywileje”.
Może pani, pani Wielowieyska, zechciałaby podrążyć ten temat? Jeśli nie z tytułu profesjonalnej dziennikarskiej dociekliwości, to chociaż po to, aby oczyścić się z odium użytecznej idiotki, jakie ściągnęła pani na siebie, pisząc swój haniebny i kompromitujący komentarz.
Lata 2010 – 2013, to nie jest okres wzrastającej koniunktury w służbach mundurowych. To nie złoty wiek pęczniejącej zamożności funkcjonariuszy i żołnierzy. Pogorszenie regulacji świadczeń emerytalnych, wieloletnie zamrożenie wysokości uposażeń i wizja utraty części odpłatności za pobyt na chorobowym, to nie są zdobycze socjalne, po uzyskaniu których moglibyśmy odczuwać „apetyt rosnący w miarę jedzenia”.
Co to znaczy, że ciągle nam mało? Mało nam tej degradacji i upodlenia, jakie od trzech lat funduje nam rząd, przy gorliwym akompaniamencie ZDROWYCH dziennikarzy? Mało nam szczucia na nas reszty społeczeństwa? Mało nam języka nienawiści, jakim bezkarnie posługują się pod naszym adresem wszelkiej maści bandziory?
Nie, pani redaktor Wielowieyska. Mamy już tego serdecznie dość.
Na koniec odniosę się do troski o publiczne pieniądze, którą w imieniu „nas, podatników” wyraża ZDROWA dziennikarka. Była już mowa o meblach, limuzynie i toaletowym liście za tysiące złotych.
Poniżej obszerny cytat z pewnego artykułu. Pasuje tutaj idealnie:
„Nie wystarczy, aby władcy postępowali legalnie. Domagajmy się, aby zaczęli postępować także przyzwoicie.
Nie wszystko, co wolno czynić, czynić przystoi. Wiele ten trwoni, komu wiele powierzono. Władzo - oszczędzać zacznij od siebie!
Aby nie być gołosłownym, poniżej przedstawiam krótki przegląd patologii wydatkowych, których władza dopuściła się w ostatnich dwóch latach.
Nowe logo Policji – miliard złotych
Oficjalnie chodzi o program standaryzacji siedzib jednostek policyjnych. Nowe będą budowane według nowoczesnego standardu architektonicznego, a stare do tego standardu zostaną doprowadzone. Nowa oprawa graficzna, przyjazne i funkcjonalne wnętrza, nowy identyfikator graficzny. W założeniach brzmi pięknie, ale od początku było oczywiste, że miliard złotych nie wystarczy na to, aby wystandaryzować wszystkie komisariaty. Miliard, to bardzo dużo pieniędzy. To pięć procent tego, czego rządowi zabraknie w kalkulacjach budżetowych na ten rok. Kto wpada na taki pomysł, aby w „roku krytycznym” dla państwowego budżetu, w kolejnym roku, gdy Służbom Mundurowym brakuje pieniędzy na mundury i paliwo, zajmować się projektowaniem neonów za miliard złotych? Dyletant? Sabotażysta? Nie ważne jak go nazwiemy. Ważne, aby zmusić go do publicznych wyjaśnień. A potem wywalić z roboty, na zbity pysk.
Tablety dla posłów – 3 miliony na zabawki
Posłowie otrzymali służbowe tablety, aby mogli zapoznawać się z elektroniczną wersją druków sejmowych. Po kilku latach zakup zwróciłby się w taki sposób, że od pewnego momentu zaprzestano by druku tego rodzaju dokumentacji i byłaby ona dostępna wyłącznie w wersji elektronicznej. Pięknie? Pięknie. Jest tylko małe ale, które w praktyce zakup tabletów czyni aktem skandalicznej niegospodarności. Wycofanie papierowej wersji druków opatrzono kilkuletnim vacatio legis. W okresie przejściowym posłowie i tak czytają dokumenty papierowe, a tablety wielu spośród nich służą jako fajne zabawki. Tego typu sprzęt deklasuje się bardzo szybko. Wyobrażacie sobie czteroletni tablet? Chyba tylko w muzeum techniki. A więc w następnej kadencji zakup trzeba będzie powtórzyć, prawda? Ponadto nie każdy, komu tablet wydano, czuł się zobligowany do używania go, albo używania zgodnie z przeznaczeniem. Przykłady? Ot, choćby tabletowe expose technicznego premiera Glińskiego, odtworzone z mównicy przez posła Kaczyńskiego, przy użyciu służbowego tabletu. Albo wypowiedź posła Kłopotka, który recenzując wystąpienie Kaczyńskiego – tablet – Glińskiego, z bezczelnym uśmieszkiem oznajmił dziennikarzom, że zachęciło go to, aby wreszcie włączyć służbowy tablet i zacząć się nim posługiwać. Po dwóch latach, od momentu otrzymania go.
Premie dla Prezydium Sejmu i Prezydium Senatu – po 60 tysięcy na głowę
Przyjmując, że członkowie wymienionych gremiów pobierają miesięcznie około 10 – 12 tysięcy PLN, premia wynosząca 60 tysięcy oznacza lekko licząc pięciokrotność jednej pensji. Czy dziesięć tysięcy miesięcznie, to dużo, czy mało? Zależy z czym i z kim porównać. Z całą pewnością ci, których kolejne „reformy”, „urealnianie cen”, czy inne „korekty budżetu” dotykają najsilniej, marzą, aby zarabiać choć połowę tej kwoty. A ile wynosi „normalna”, pracownicza premia? Bardzo rzadko zdarza się, aby stanowiła równowartość jednej miesięcznej pensji. Zwykle jest to jedna piąta, maksymalnie jedna trzecia jednej wypłaty. Władza pławi się w luksusach, a maluczkim każe oszczędzać. Wolno jej? Zabronione to nie jest. Ale przyzwoite z pewnością także nie. Dlatego takie plugawe nadużywanie społecznego mandatu zasługuje na publiczną krytykę. Trzeba o tym głośno mówić i jak najostrzej piętnować.
Premie dla urzędników kancelarii Sejmu – szef i zastępca dostali po 60 tysięcy
Uzasadnienie? Bo dobrze wykonują swoją pracę. No tak. Wszak są wolontariuszami, których trzeba docenić przynajmniej w tak skromnym, moralnym wymiarze. Wolne żarty. Oni także zarabiają 10 – 12 tysięcy złotych miesięcznie. Ale tu pani Kopacz ma uzasadnienie awaryjne. Kosmiczna premia należała im się, bo bardzo sprawnie przeprowadzili operację... rozdania posłom tabletów. Gospodarność godna nagrody Nobla.
Nowy gabinet szefa Policji – 2,5 miliona złotych
Rzecznik komendanta głównego Policji wprawdzie zaprzeczył informacji podanej przez „Rzeczpospolitą”, że chodzi właśnie o taką bizantyjską kwotę. Ale na dowód tego, że chodzi o inną kwotę, nie przedstawił żadnych dokumentów. Dwie i pół bańki pozostają więc w grze. Co można kupić za takie pieniądze? Dokładając kilkaset tysięcy, można za to kupić stumetrowy apartament w luksusowym apartamentowcu nad samym morzem, na przykład w Gdyni. Uderzająca urzędnicza skromność w „roku krytycznym”. Jak uzasadnia taki rozmach sam beneficjent? „W skali budżetu takiej instytucji, to nie są znaczące kwoty”.
Bankructwo Centrum Usług Logistycznych w Policji – 10 baniek!
Powołano taki twór, bo kilku przedsiębiorczych cwaniaczków w mundurach wymyśliło sposób, jak położyć łapę na publicznej kasie. Duża firma, to i logistyka rozbudowana. A duże potrzeby, to duże pieniądze. I dziesięć milionów wsiąkło w ściany skarbca. Wszczęto śledztwo, kogoś tam zwolniono. Ale tym ludziom ktoś te pieniądze wcześniej powierzył. Kto? Zapytajcie rzecznika szefa Policji.
Sieć radarów drogowych – setki milionów złotych
Jeden fotoradar wraz z infrastrukturą, to wydatek około 600 tysięcy PLN. Nakupiono tego draństwa naprawdę sporo. Stacjonarne i mobilne, pojedyncze i strefowe. Uzasadnienie? Aby pijani kierowcy nie zabijali dzieci na osiedlach. Dość logiczne, jak na bełkot, który trwale cechuje autora cytowanego uzasadnienia. Co jeszcze bełkotał? Będę przeszczęśliwy, gdy ta sieć radarów nie przyniesie budżetowi ani złotówki. „Uważaj o co prosisz”, powiada stare chińskie przysłowie. Zamiast zaplanowanego półtora miliarda, kierowcy dostarczyli budżetowi zaledwie sto milionów. Tak, zaledwie, jeśli weźmie się pod uwagę skalę inwestycji w sieć poboru łupów, eufemistycznie nazwaną systemem kontroli prędkości. Indagowany w tej sprawie minister finansów zrzucił odpowiedzialność na ministra transportu. Jak to zrobił? „Ja nie miałem wyjścia. Musiałem uwzględnić po stronie przychodów taką kwotę, jaką minister transportu wskazał, jako wpływy z mandatów”. Może i tak było. Ale na jakich przesłankach minister transportu oparł swoje szacunki? Dla przypomnienia, w roku 2011 szacowano, że 2012 przyniesie budżetowi 1,2 miliarda PLN wpływów z tytułu mandatów. A przyniósł 30 milionów. I na tej podstawie Sławomir Nowak oszacował, że na następny rok, czyli 2013, może spokojnie planować półtora miliarda? Kto w taki sposób konstruuje budżet? Dyletant? Kłamca? Dyletant, bo nie zna się na matematyce. Kłamca, bo łże, uzasadniając zakup radarów troską o nasze bezpieczeństwo. Już po tym, jak na początku 2013 roku wybuchła ogólnopolska awantura o radary, minister Nowak łaskawie oświadczył, że uzgodnił z ministrem finansów, aby każda złotówka z mandatów, została przeznaczona na inwestycje w drogowe bezpieczeństwo. Ale skalę wpływów do budżetu z tytułu mandatów szacował w roku 2012. I wtedy te pieniądze miały trafić do wspólnego wora. Pomysł z zadaniowym wydatkowaniem pieniędzy od kierowców, pojawił się ad hoc, gdy trzeba było coś zmyślić na poczekaniu. Przy okazji: czy ktoś może pamięta, kiedy minister finansów podpisał rozporządzenie, które sankcjonowałoby deklaracje ministra Nowaka?
Publiczna kasa wypływa z budżetu szerokim strumieniem. Minister transportu, zamiast być liderem walki o poprawę stanu dróg, wchodzi w rolę gońca ministra finansów. Bo pokaźny kopczyk dukatów na zachcianki władzy nieco zmalał i coraz wyraźniej widać dno skarbca.
Na konferencji, podczas której Donald Tusk ogłosił rządowy plan sierpniowego „manewru budżetowego”, nie padło ani jedno słowo zadowolenia, że pięć procent kwoty, zwiększającej deficyt, stanowi ten miliard z okładem, którego władcom poskąpili kierowcy. A przecież do tej pory to był główny motyw rządowej propagandy. „Będziemy szczęśliwi, gdy te pieniądze nie wpłyną do kasy państwa”. Donku, Sławku, Jacku Vincencie, jesteście szczęśliwi?
Koncert Madonny – prezent za pięć milionów
Organizacja koncertu zamorskiej gwiazdy, kosztowała 6 milionów złotych. Wpływy od widzów wyniosły 1,2 miliona. Różnica między obiema kwotami, to wymiar szczodrości minister Muchy, okazanej w imieniu polskich podatników ubogiej piosenkarce. To, że ministerstwo sportu zakupiło kilka tysięcy biletów na ten koncert, czerpiąc garściami z funduszu na promocję piłki siatkowej, już nawet nie dziwi. Pani minister kilkakrotnie udowodniła, że nazwy dyscyplin sportowych i reguły rozgrywek, to w jej resorcie sprawa drugorzędna.
Żołnierze nie dostaną nowych mundurów, bo Ewa Kopacz rozdała kieszonkowe swoim kolegom. I sama troszkę wzięła, przecież to nic złego. W Afganistanie zginie jeszcze kilku naszych chłopaków, bo zabraknie pieniędzy na doposażenie Rosomaków w efektywniejsze osłony przeciwminowe. Bo generał Działoszyński pragnie służyć w godnych warunkach lokalowych, stworzonych kosztem kwot, które „w skali takiej instytucji” nie są duże.”
("Ani centa dla Vincenta – obywatelska akcja oświatowa", 19.07.2013, http://mundurowi.salon24.pl)
Szanowna pani redaktor Wielowieyska,
Z uwagi na to, że sam jestem podatnikiem, ja także troszczę się o to, jak władza wydaje moje pieniądze. Część moich pieniędzy musi pokryć te niedobory w budżecie, które powstały z tego powodu, że pani, jako dziennikarka, korzysta z przywileju zwiększonych kosztów uzyskania przychodu. Czyli płaci pani podatki niższe o połowę.
Po lekturze pani artykułu, mam poczucie zażenowania. I buntuję się przeciwko temu, aby ZDROWI dziennikarze pani pokroju, korzystali z rozbudowanych przywilejów. Bo to prowadzi do wyrzucania publicznych pieniędzy w błoto.
Epilog:
ZDROWA pani redaktor zakończyła swój paszkwil cytatem z wypowiedzi jakichś wyimaginowanych czytelników, którzy podobno jednogłośnie dodzwonili się do ZDROWEJ redakcji.
Cytat za cytat. Oto realna wypowiedź realnego żołnierza:
Zastanawia mnie coś.
Ustawa o służbie wojskowej żołnierzy zawodowych nakłada na mnie obowiązek utrzymywania sprawności fizycznej. W związku z wykonywaniem obowiązków służbowych, zazwyczaj nie mogę brać udziału w zajęciach z WF, bo są inne "ważne" przedsięwzięcia, do udziału w których jestem zmuszany przez przełożonych. W związku z tym, dbam o swoją sprawność fizyczną po godzinach pracy. I tu pojawia się pytanie - jeśli podczas treningu doznam urazu i lekarz stwierdzi niezdolność do pracy, to otrzymam 100% czy 80% uposażenia? Uraz nie nastąpił podczas wykonywania obowiązków służbowych ani nie jest chorobą zawodową, jednak niezdolność do pracy wystąpiła wskutek wypełniania moich obowiązków ustawowych?
I druga kwestia - tą już przerabiałem, więc jest jak najbardziej realna. Podczas całodobowych zajęć na strzelnicy poligonowej (wyjazd z obozowiska o 4 nad ranem, powrót po 2 w nocy) cały czas stałem w deszczu. Zajęć nikt nie odwołał, następnego dnia ani kolejnych dni również zajęć nie odwołano. Na poligonie mój stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Opieka medyczna na poligonie - kpina, ale o tym niżej. Efekt - zapalenie płuc. I tu kolejne pytanie - czy to zachorowanie i niezdolność do pracy wynika z wykonywania obowiązków służbowych? Jeśli ktoś powie, że tak, to niech weźmie pod uwagę przykład mojego kolegi, który będąc kierownikiem punktu amunicyjnego na strzelaniu doznał udaru, a gdy dobrych kilka miesięcy później stawał na komisję lekarską ta stwierdziła, że udar nie ma związku ze służbą wojskową. Dlaczego? "Uprzejmy i miły" jak zawsze pan z TWKL w Szczecinie stwierdził, że "udaru to można dostać siedząc na ławce w parku".
A co do opieki medycznej na poligonie, to należałoby zauważyć, że nie ma już czegoś takiego, jak "wojskowa służba zdrowia" i zostaliśmy wciągnięci do publicznego "systemu". Efekt jest taki, że lekarz na poligonie jest, ale do zabezpieczania zajęć oraz udzielania pomocy w nagłych sytuacjach. Przeziębienie, grypa i inne przypadłości nie za bardzo się do tego zaliczają.
Gdy słucham (czytam) takie asy, jak (...) cytowana tu Wielowieyska, mam ochotę ich obrzygać.
Tę wypowiedź dedykuję wszystkim tym, którzy w poczuciu pełnej bezkarności plują nam na mundur.
Robert Rebeliant Szmarowski
Źródło: http://mundurowi.salon24.pl