Nie od dziś wiadomo, że apolityczność w polskiej Policji, to zjawisko dość abstrakcyjne. W krajach cieszących się demokracją taki stan rzeczy byłby nie do zaakceptowania, u nas to raczej chleb powszedni. O ile apolityczności wymaga się jeszcze od policjantów na stanowiskach wykonawczych, o tyle komendantów to raczej nie dotyczy.
Każda zmiana polityczna na szczeblach władzy pociąga za sobą zmianę na stanowisku Komendanta Głównego Policji, komendantów wojewódzkich a potem miejskich i powiatowych. Takie osoby z nadania politycznego zobowiązane są do zachowania poprawności politycznej, ale już nie takiej, o jakiej mówi się w kanonach demokracji. Niezależnie od stylu w jakim się odbywa odwoływanie i powoływanie, winę za psucie państwa zawsze ponoszą politycy sprawujący w danym momencie władzę.
Partie władzy różnią się między sobą jedynie stylem. Jedni robią to wolniej, chcąc, aby ich decyzje uchodziły za merytoryczne, inni – uważają, że ich adwersarzy politycznych cechuje hipokryzja i nie owijają w przysłowiową bawełnę. To, czego obecnie jesteśmy świadkami bulwersuje środowisko policjantów w sposób wyjątkowy, bo mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem. Zmiany, jakie przez dwa miesiące swojej krótkiej kariery na stanowisku Komendanta Głównego Policji wprowadził insp. Zbigniew Maj, nie dość, że należały do wyjątkowo dynamicznych, to cechował je jeszcze kompletny brak uzasadnienia. Zmianom warty w niektórych województwach towarzyszyły pochwały pod adresem odwoływanych komendantów i wyrazy uznania za stan bezpieczeństwa na terenie ich jurysdykcji, co przy lakonicznym wyjaśnianiu, że Komendant Główny ma takie kompetencje i właśnie z nich korzysta, było zjawiskiem dość osobliwym, nawet jak na nasze, polskie warunki.
Z drugiej strony, zmiany na stanowiskach kierowniczych w Policji, to rzecz zupełnie naturalna. Każdy nowy Komendant Główny Policji ma prawo dobierania sobie najbliższych współpracowników, w tym komendantów wojewódzkich, i zwykle korzysta z tego wedle własnego uznania. Policjanci oczekiwaliby jednak, aby swoboda w tym zakresie uwzględniała potrzeby służby, czyli innymi słowy, rzeczywiście służyła poprawie bezpieczeństwa. Żaden prawdziwy fachowiec na stanowisku kierowniczym w największej instytucji odpowiadającej za bezpieczeństwo wewnętrzne państwa nie powinien więc obawiać się zmian politycznych na szczeblach władzy. Żadnego normalnego i demokratycznego państwa nie stać ani na marnotrawienie kapitału doświadczenia, ani marnotrawienie publicznych pieniędzy, na skutek wysyłania młodych, doświadczonych ludzi na przymusową emeryturę. Wymieniając wszystkich komendantów wojewódzkich Policji a potem wszystkich komendantów miejskich i powiatowych, należałoby założyć, że żaden z nich nie był fachowcem. Chociaż na stanowiskach kierowniczych w Policji nie wszyscy są fachowcami i trafiają się niestety nieudacznicy, taka teza wydaje się mocno ryzykowna.
Posługiwanie się przy tym wytłumaczeniem, że Komendant Główny może wnioskować o odwołanie czy powołanie komendanta wojewódzkiego, tak jak np. Prezydent RP może, na wniosek Rady Ministrów, wprowadzić albo odwołać stan wojenny, nie jest poważne przy braku merytorycznego uzasadnienia. I nie jest to kwestia tylko i wyłącznie powagi tego czy innego szefa Policji bądź powagi Głowy Państwa, tylko kwestia powagi Państwa oraz odpowiedzialności za bezpieczeństwo w tym Państwie.
Poprzez wpływ polityków na osoby powoływane na stanowiska kierownicze w Policji, Polacy tracą zaufanie do tej instytucji a sama instytucja traci fachowców, i wprowadza w swoje szeregi niepotrzebny chaos. Miejmy nadzieję, że przykład insp. Zbigniewa Mają będzie przestrogą również dla polityków dziś sprawujących władzę. Z podobnym apelem w dniu wczorajszym, jeszcze przed dymisją Komendanta Głównego Policji, zwróciło się Prezydium Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Policjantów w Poznaniu, zachęcamy do lektury tego dokumentu.
Sławomir Koniuszy, Andrzej Szary